Jako, że od niedawna filmowe i serialowe uniwersum DC przechodzi wielkie zmiany, z dużą ekscytacją wyczekuję kolejnych produkcji stworzonych pod czujnym okiem Jamesa Gunna. Zanim jednak na dobre rozpocznie się nowy rozdział w adaptacji komiksów amerykańskiego wydawnictwa, studio Warner Bros. w końcu zaserwowało nam film, na który widzowie czekali od wielu lat. Projekt owiany wieloma kontrowersjami, nad którym prace wstrzymywano i wznawiano niezliczoną ilość razy w końcu trafił na szklany ekran, a od niedawna na platformę HBO Max. Chodzi oczywiście o The Flash.
Problemy z Ezrą Millerem, zmiany w scenariuszu, dokrętki, dokrętki, dokrętki, no i przekładanie premiery filmu z jednego roku na kolejny. To tylko wierzchołek góry lodowej problemów jakie towarzyszyły temu tytułowi. W pewnym momencie wydawało się wręcz, że zostanie on porzucony i skasowany, tak jednak się nie stało. Trzeba jednak przyznać, że te lata oczekiwań nie nastawił wielu widzów pozytywnie do seansu, a przynajmniej tak było w moim przypadku. Te oczekiwania zeszły do poziomu zero i z takiego poziomu zabrałem się za oglądanie The Flash.
Film skupia się na losach Barry’ego Allena, obdarzonego mocą nadzwyczajnej szybkości, który w wyniku niezwykłego zbiegu okoliczności przekonuje się, że może cofnąć się w czasie. Mimo przestróg chłopak postanawia wykorzystać swoją moc by uratować swoją matkę przed śmiercią. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego jak bardzo jego podróż w czasie namiesza w jego rzeczywistości. The Flash pokazuje nam drogę bohatera do zrozumienia, że określone zdarzenia mają miejsce nie bez powodu. I jak to nieraz zostaje podkreślone, życiowe tragedie określają to kim jesteśmy.
Sama forma The Flash jest prosta i przejrzysta. Wstęp przypomina nam tytułowego bohatera, to w jakim miejscu w swoim życiu się znajduje, jego charakter oraz pozycję jako herosa. Później przechodzimy już do głównego wątku, za sprawą którego wędrujemy do innej rzeczywistości, spotykamy alternatywne wersje znanych nam postaci, przyglądamy się epickiej walce o ocalenie Ziemi, aż w końcu dochodzimy do puenty. Ta, co prawda jest bardzo oczywista i myślę, że większość widzów dostrzegło ją na długo przed finałem filmu, ale jest logiczna i przyzwoicie skonstruowana.

Muszę przyznać, że przez sam początek filmu naprawdę trudno było mi przebrnąć. Film reklamowano jako wielkie widowisko, wręcz dramatyczną historię bohatera, a przez dobre pół godziny mamy wrażenie jakbyśmy oglądali komedię. I to tę z rodzaju przeciętnych, kiczowatych, z żenującym poczuciem humoru i bardzo irytującymi postaciami na czele z głównym bohaterem. Dopiero po jakimś czasie twórcy filmu odnajdują równowagę między poszczególnymi elementami czyli wspomnianym humorem, akcją, dramatem oraz tzw. fan service, gdyż tego tu nie brakuje.
Problem miałem też z niezliczoną ilością efektów specjalnych. Jest ich tutaj tak dużo, że z czasem to wszystko wydaje się być bardzo sztuczne, nawet gdy te efekty pod względem technicznym stoją na wysokim poziomie. Ma się poczucie, że 90% filmu nakręcono na zielonym ekranie i mnie to trochę odepchnęło od tego tytułu. Na szczęście jestem przyzwyczajony do produkcji z dużą dawką efektów specjalnych, więc byłem w stanie to jakoś przetrawić, ale stawiam to na minus dla The Flash.

Są jednak elementy, które trzeba pochwalić. W wielkim stylu do roli Batmana powraca Michael Keaton. Nie tylko świetnie zagrał, jakby ani przez chwilę nie pożegnał się z postacią kultowego herosa. Wydaje mi się też, że jego bohater został tu po prostu idealnie rozpisany i aktor miał okazję pokazać cały wachlarz swoich możliwości. Nie zabrakło scen, w których drapałem się w głowę jak ten podstarzały gość z taką łatwością bije przeciwników, ale przymknąłem na to oko.
Ezra Miller też daje radę i również ma tutaj sporo do pokazania. Choć dla mnie jego Barry Allen jest zbyt neurotyczny, gadatliwy i chaotyczny, to pod kątem emocji spisuje się przyzwoicie. Scenariusz jednak posiada pewne wady i w momentach, które ewidentnie mają wywołać w widzu wzruszenia ja zachowywałem pewną neutralność i nie do końca mnie poruszyły. Uważam, że to zasługa zbyt dużej ilości komedii, ale to już inna sprawa.

Miałem obawy, że The Flash okaże się być gniotem, którego nie da się obejrzeć. Na szczęście, okazało się, że to naprawdę przyzwoity film. Z pewnością lepszy i ciekawszy niż Black Adam i Shazam! Gniew Bogów. Mamy tu zatrzęsienie bardzo fajnych cameo, w gruncie rzeczy otwarty finał, sugerujący możliwość powstania kontynuacji (choć do tego bym się nie przywiązywał), dobry scenariusz i dużo akcji z momentami naprawdę kreatywnymi scenami walki. Tylko tego humoru jest zbyt dużo i zresztą samo zakończenie też zmierza w humorystycznym kierunku, w sumie nie wiadomo dlaczego. Myślę, że to będzie dobra rozrywka dla całej rodziny, ale nie myślcie o tym tytule jako o spektakularnym widowisku najwyższych lotów.
Zdjęcia: Warner Bros.
Ocena: 6/10
