Misja – recenzja filmu

Są takie historie, w przypadku których od samego początku zdajemy sobie sprawę, że coś pójdzie nie tak, a jednak od pierwszej do ostatniej minuty z wielką ciekawością przyglądamy się rozwojowi wydarzeń. Wciągają nas mimo nieuchronnego dramatu, który czeka na nas w finale. Świadczy to jednak o tym jak świetnie napisany i zrealizowany jest to tytuł. Jedną z takich pozycji jest Misja Rolanda Joffé.

Misja to jeden z tych filmów, który długo za mną „chodził”. W końcu nadarzyła się jednak okazja obejrzeć tego klasyka. Używam tego zwrotu nie bez powodu. Produkcja z 1986 r. obsypana została całym mnóstwem nagród i nominacji. Wśród nich znalazł się Oscar za najlepsze zdjęcia, Złote Globy za najlepszy scenariusz oraz muzykę, a przede wszystkim Złota Palma zdobyta w Cannes. Myślę, że już ta krótka laurka powinna zachęcić miłośników filmów do przekonania się cóż takiego niesamowitego jest w tym tytule.

Film opowiada historię portugalskich jezuitów, przebywających na misji w Ameryce Południowej. Z jednej strony obserwujemy pracę wspomnianych zakonników z Indianami Guarani. Z drugiej, przekonujemy się o okrucieństwie i chciwości, chcących przejąć ziemie tubylców kolonistów. Następuje zderzenie władzy kościelnej i świeckiej, a przede wszystkim zderzenie dwóch różnych życiowych ideologii. W jednej liczy się wolność i miłość, a w drugiej władza i zysk.

Scenariusz oparty na doświadczeniach XVIII w. jezuickich misjonarzy z jednej strony nieuchronnie zmierza w jednym kierunku, a z drugiej pełny jest niespodziewanych zwrotów akcji. Już sam początek tej historii sugeruje nam, że tytułowa misja nie będzie należała do najłatwiejszych, gdy widzimy puszczone na wodospadzie ukrzyżowane zwłoki jednego z wysłanych do dżungli jezuity. A czeka nas tutaj więcej niespodzianek. To bowiem nie tylko historia o chciwości i wykorzystaniu tubylców. To również, a może przede wszystkim opowieść o wierze i miłości.

Z całą pewnością zaskakująca jest historia Rodrigo Mendozy przepięknie sportretowanego przez Roberta de Niro. Początkowo bezwzględny łowca niewolników, który dopuszcza się ogromnego grzechu jakim jest zabicie własnego brata z czasem przechodzi niezwykłą metamorfozę. Nawraca się, zostaje Jezuitą i razem z pozostałymi zakonnikami prowadzi misję. Sposób w jaki aktor pokazał wewnętrzny konflikt i przemianę bohatera doprawdy zasługuje na oklaski.

Równie świetnie prezentuje się Jeremy Irons w roli głównego Jezuity odpowiedzialnego za prowadzenie misji, ojca Gabriela. Przepięknie opowiada o wierze, o miłości i Bogu. Misja pełna jest niesamowitych obrazów, które zapadają nam w pamięć. Wśród nich jest chociażby pokuta wspomnianego wcześniej Mendozy, czy sam proces budowania misji. Jednakże, najbardziej niesamowity i oryginalny jest sposób w jaki nawiązuje się nić porozumienia między portugalskimi braćmi, a Guarania. Jest nim bowiem… muzyka.

Nie zapominajmy jednak o pozostałej części obsady. Niezwykły jest również portret kardynała Altamirano, który przybywa do Ameryki Południowej by ocenić, które misje powinny być kontynuowane, a które mogą przejąć koloniści. Postać ta daje nam niezwykły kontrast. Przybywający z całym możliwym bogactwem, na dodatek były jezuita kąpie się w przepychu podczas, gdy ojciec Gabriel, Mendoza i pozostali bracia budują misję siłą swoich własnych rąk. Tym ciekawsze są rozważania Altamirano, który jest wewnętrznie skonfliktowany i daje widzowi nadzieję, że wszystko może skończyć się dobrze.

Tak. Muzyka. Już słuchając samej ścieżki dźwiękowej skomponowanej przez Ennio Morricone ma się wrażenie obcowania z wyższym bytem, czy siłą. Może wręcz z samym Bogiem. Poszczególne utwory przepięknie komponują się z historią, która toczy się na naszych oczach. A trzeba podkreślić, że Misja to widowisko nakręcone z wielkim rozmachem i wymagające nie lada wysiłku całej ekipy filmowej. Lwia część produkcji toczy się w dżungli. Trzeba było jakoś pokazać życie Guarani, to w jaki sposób przekonują się do wiary w Chrystusa i te wszystkie fragmenty, łącznie z cudownymi zdjęciami robią genialne wrażenie.

„Nie ma Boga bez miłości”. Te słowa ojca Gabriela w szczególności zapadają nam w pamięć. Choć gorąco kibicujemy próbom Mendozy, który organizuje Indian i stara się zbrojnie odeprzeć ataki kolonistów wraz z pozostałymi jezuitami, to w myślach pobrzmiewa nam wyżej wspomniane zdanie. Chcemy by to przesłanie został zrozumiane, by nie zabierano Guarani ich ziem i dóbr, które im się należą. By nie niszczono ich domu oraz całej misji. Tak się jednak nie staje. Finałowe sceny filmu poruszają, a wręcz doprowadzają do łez i w jakimś stopniu przedstawiają smutny obraz naszej rzeczywistości oraz pewien ideał w kierunku, którego powinniśmy dążyć.

Misja to przepiękny film. I wcale nie trzeba być katolikiem czy gorliwie wierzącą osobą by docenić jego piękno oraz przesłanie. Jeśli do tej pory nie mieliście jeszcze okazji go zobaczyć, to z ręką na sercu polecam wam jego seans. Mam nadzieję, że moje słowa przekonały was by się o tym przekonać tak jak słowa ojca Gabriela wyrażają istotę religii katolickiej. W końcu nie ma Boga bez miłości.

Ocena: 8/10

Zdjęcia: IMDb.com

Leave a Reply