Dragon Ball Full Color Saga o Saiyanach tom 1 – recenzja mangi

Zawsze zastanawiałem się jak autorzy mang podchodzą do wymyślania zupełnie nowych wątków w stworzonych przez siebie światach. Weźmy na przykład Dragon Ball. Goku pokonał Piccolo, swojego najgroźniejszego rywala. Zyskał żonę, a na Ziemi zapanował pokój. I tu pojawia się pytanie: co dalej? Jak rozbudować tę epicką historię by dalej przyciągała miliony czytelników? Na szczęście, Akira Toriyama znalazł odpowiedź na to pytanie, a ta leży w przeszłości głównego bohatera. Dowiadujemy się o tym z lektury pierwszego tomu Dragon Ball Full Color Saga o Saiyanach.

Od wydarzeń z poprzedniego tomu mangi minęło pięć lat. Pięć spokojnych lat, aż tu nagle pojawia się nowe zagrożenie. I to nie byle jakie, bo z kosmosu. Szybko przekonujemy się o wielkiej sile, a także brutalności przybysza z odległej galaktyki, który okazuje się być przedstawicielem wojowniczej rasy Saiyan. Wisienką na torcie jest jednak fakt, że Raditz, bo tak ma na imię, jest spokrewniony z Goku! To jego rodzony brat!

Nowa postać przekonuje głównego bohatera, że został przysłany na Ziemię by ją podbić. Na szczęście dla naszej planety i jej mieszkańców, Goku w dzieciństwie uderzył się w głowę i jego charakter zmienił się o 180 stopni. Tak oto stał się naszym obrońcą, a nie ciemiężycielem. No i jest jeszcze jedna niespodzianka. Goku doczekał się potomka! Tak. Jego syn Gohan zostaje jednak porwany przez Raditza. Pierwszy tom Dragon Ball Full Color Saga o Saiyanach skupia się na próbach odzyskania synka z rąk złego brata.

Sam bym tego lepiej nie wymyślił. O czym do tej pory nie opowiadał jeszcze Akira Toriyama? O pochodzeniu Goku. Wiedzieliśmy, że miał ogon, zamieniał się w ogromną bestię pod wpływem pełni księżyca, no i od małego miał talent do sztuk walki. Nie wiedzieliśmy jednak skąd się to u niego wzięło, ani skąd tak naprawdę pochodzi. Dlatego nowy wątek mangi jest dla czytelnika bardzo interesujący. Uzupełnia bowiem całą opowieść o nowe, istotne elementy, a nie jest jedynie laniem wody i rozciąganiem fabuły w nieskończoność.

Wróćmy jeszcze do niespodzianek. Tych mamy tutaj więcej niż powyżej wymienione. Brat z kosmosu i dziecko to nie wszystko co sprezentował nam autor mangi. Goku nie jest bowiem w stanie sam wyrządzić zbyt wiele szkód Raditzowi. Łączy siły ze swoim zaprzysięgłym wrogiem Piccolo! Dziś takie pomysły to nic nowego, ale w momencie gdy powstawała manga była to idea wciąż świeża i oryginalna. To jednak nie koniec. Choć złego Saiyanina udaje się pokonać to główny bohater… ginie!

Nie chcę za bardzo spoilerować fabuły czytelnikom, którzy dopiero odkrywają mangę, więc poprzestanę na tych niespodziankach. Jest ich jednak tutaj nieco więcej. Ważnym punktem fabuły jest fakt, że w ciągu roku od pokonania wspomnianego wyżej wojownika mają przybyć kolejni, o wiele silniejsi od niego. To oznacza trening. Wszyscy zakasują rękawy i biorą się do roboty, choć w bardzo różnych i zaskakujących miejscach i zestawieniach.

Walka z Raditzem może i nie jest najdłuższa czy najbardziej rozbudowana, ale spełnia oczekiwania czytelnika. Po prostu trzyma poziom Dragon Balla. No i co już kilka razy podkreślałem jest zaskakująca, a to przyciąga nas do dalszej lektury. Nie oznacza to jednak, że pierwszy tom Dragon Ball Full Color Saga o Saiyanach jest bardzo dramatyczny. Oczywiście, mamy tu odpowiednią dawkę dramatu, lecz jak zawsze znalazło się też miejsce dla charakterystycznego poczucia humoru autora.

Jak zwykle, świetne i dynamiczne są ilustracje, które jeszcze większe wrażenie robią w kolorze. W moim przypadku ponownie odżywają wspomnienia związane z oglądaniem tej animacji na kanale RTL7 ponad 20 lat temu. Fajnie było zobaczyć jak po pięcioletniej przerwie prezentują się różne postaci. Niektórzy są nie do poznania, inni w ogóle się nie zmienili. Autor zachował w tym przypadku odpowiednią równowagę. Najciekawiej wypadają nowe postaci i tu kolejny raz wypada użyć słowa zaskakujący, które zdaje się być słowem przewodnim tego tomu mangi. I słusznie.

Ocena: 8/10

Leave a Reply