Planeta małp – recenzja filmu

Jakie franczyzy sci-fi jako pierwsze przychodzą wam na myśl? Najpewniej będzie to Star Trek i Star Wars, dwa największe i najpopularniejsze marki zaliczające się do tego gatunku. Nie wszyscy jednak wiedzą, że pomiędzy premierą jednego, a drugiego z tych tytułów pojawił się jeszcze inny, który również miał duży wpływ na dalszy rozwój fantastyki naukowej. Dzisiaj chciałbym opowiedzieć wam o jego pierwszej części, do której niedawno powróciłem. Naszym celem będzie Planeta Małp.

Podejrzewam, że mało kto dzisiaj wie kim był Charlton Heston. Zdobywca Oscara za rolę w filmie Ben-Hur był wielką gwiazdą w latach 60. i 70. XX wieku. W Hollywood na dobre zagościł się po wielkim sukcesie filmu Dziesięcioro Przykazań. Na swoim koncie ma udział w takich produkcjach jak Cyd, Dotyk zła, Gołąb, który ocalił Rzym, czy Opowieść wszechczasów. Dla wielu kinomaniaków na zawsze pozostanie jednak astronautą Georgem Taylorem, w którego wcielił się w pierwszym odsłonach franczyzy Planeta Małp.

Sam film z 1968 r. opowiada historię grupki astronautów, którzy przemierzają kosmos w stanie hibernacji, gdy w końcu natrafiają na obcą planetę. Niestety, ich statek się rozbija i ulega całkowitemu zniszczeniu. Choć bohaterowie uchodzą z tej sytuacji cało, to będą musieli poradzić sobie w zupełnie nowym, obcym otoczeniu. Niby nie jest to jakiś nadzwyczajny początek historii, ale muszę wspomnieć, że oglądając astronautów przemierzających niezbadane dotąd miejsce czujemy pewien niepokój. Coś wisi w powietrzu i nie jest to nic dobrego, o czym wkrótce się przekonujemy.

W poszukiwaniu życia na dosyć jałowej planecie panowie Taylor, Landon i Dodge w końcu natrafiają na jej mieszkańców. O dziwo, do złudzenia przypominają oni ludzi, ale raczej prehistorycznych. Latają ubrani w szmaty, zarośnięci, niedomyci, zdobywając pożywienie. Właśnie w tym momencie pojawia się największy zwrot akcji filmu. Są nim najeźdźcy, którzy zabijają i porywają tych „ludzi”. Odbywa się polowanie, a łowczymi są jeżdżące konno, ucywilizowane… małpy.

Teraz już wiadomo skąd tytuł Planeta Małp. Pytanie brzmi skąd małpy wzięły się w kosmosie, jednakże odpowiedź na to pytanie otrzymujemy dopiero w ostatniej scenie filmu. Warto jednak oglądać do samego końca, a jest ku temu co najmniej kilka powodów. Jednym z nich jest fakt, że przy użyciu prostych i dość ograniczonych środków reżyser Franklin J. Schaffner skutecznie przenosi widza w to nieznane choć znajome miejsce, gdzieś w kosmosie.

Ogromne wrażenie robią tytułowe małpy. Obdarzone inteligencją, choć widać wśród nich pewne gatunkowe rozróżnienie i z łatwością dostrzegamy brak korelacji między ich głosami, a poruszaniem przez nie ustami, to i tak robią wrażenie. Trzeba przypomnieć, że to w końcu 1968 r. i jak na tamten okres efekty specjalne robią wrażenie. Są ograniczone, ale należy docenić ogromny wysiłek oraz pomysłowość twórców filmu.

Tempo akcji jest tym co wielu widzów może zniechęcić. Planeta Małp rozkręca się powoli. Tutaj bardziej docenia się klimat, atmosferę tajemnicy i zagrożenia, sytuację w której znajduje się Taylor porwany przez małpy, trzymany w klatce niczym zwierzę, obiekt ich eksperymentów. Fascynujące i dające do myślenia jest to odwrócenie ról między człowiekiem i zwierzęciem. Na tej planecie człowiek nie jest panem choć wciąż sprawia wrażenie dominującej jednostki.

Planeta Małp po ponad 55 latach od premiery pozostaje świetnym, intrygującym, wciągającym tytułem. Film przetrwał próbę czasu i nie bez powodu jest nazywany klasykiem. Nie jest to typowe sci-fi pełne akcji, pościgów, nowoczesnych technologii, ale porusza bardzo interesujący temat, czyli co by było gdyby to człowiek znalazł się na dnie łańcucha pokarmowego. Wrócę do tego tytułu jeszcze nie jeden raz.

Ocena: 7/10

Zdjęcia: IMDb.com

Leave a Reply