Napoleon – recenzja filmu

Wybitne postacie historyczne oraz wydarzenia w większości przypadków stanowią idealny materiał na scenariusz ciekawego filmu. Nie mówię, że wszystkie takie tytuły są wybitne, lecz wiele z nich przykuwa uwagę kinomana. JFK, Kleopatra, z polskiego podwórka chociażby Katyń, a z ostatnich lat, np. Faworyta. Tym razem przyszła pora na widowisko o jednym z najwybitniejszych dowódców wojskowych. Za sterami stanął Ridley Scott, W główną rolę wcielił się Joaquin Phoenix, a więc czy coś mogło pójść nie tak? Niestety, Napoleon potwierdza, że mogło.

Większość z was, przynajmniej z lekcji historii, z pewnością kojarzy Napoleona Bonaparte. Wielki strateg, cesarz Francuzów, który święcił jeden triumf za drugim by w końcu jego pewność siebie doprowadziła go do spektakularnej klęski i zjednoczenia się przeciw niemu największych armii XIX w. Europy. Nie czuję się jednak na tyle mocny w kwestiach jego biografii by porównywać film z faktami. Zresztą, myślę że wy również więc daruję sobie czepianie się jakichkolwiek nieścisłości jakie możecie zobaczyć w filmie Ridleya Scotta, a tych „trochę” tutaj znajdziecie.

Jeśli spodziewacie się, że z filmu wyłania się obraz wspomnianego wielkiego stratega za jakiego Napoleona ogromna część populacji uważa, to będziecie zaskoczeni. Filmowy Napoleon jest wybitnym umysłem taktycznym, ale z seansu zapamiętujemy go bardziej jako zdziwaczałego faceta z obsesją na punkcie swojej ukochanej, z wielkimi ambicjami i jeszcze większym ego. Oto kim jest Bonaparte w wykonaniu Joaquina Phoenixa.

Ciężko jest mi jednoznacznie ocenić ten film. Są w nim elementy naprawdę dobre, lecz równie dużo jest tych naprawdę słabych, a nawet żenujących. Bardzo krótko można by streścić produkcję słowami jedzenie, picie, seks i wojny. I tak skaczemy sobie od jednego do drugiego. Nakręcone z rozmachem, imponujące sceny batalistyczne przeplatane są łóżkowymi popisami głównego bohatera. Te skłaniały mnie raczej do odwracania wzroku od ekranu, gdyż uwalniały we mnie ogromne pokłady żenady.

Napoleon to tutaj facet do bólu zakochany w Józefinie. Przewrażliwiony na tym punkcie. Tylko, że to co zobaczyłem w kinie ciężko byłoby mi zinterpretować jako wielką, gorącą miłość. Relacja państwa Bonaparte wydała mi się przerysowana, co po części zdaje się być winą niewłaściwych wyborów aktorskich. Phoenix jakby przez większość filmu próbował odnaleźć się w roli, czego ostatecznie nie udaje mu się dokonać. On nie znika w tej roli tak jak to ma miejsce w przypadku najwybitniejszych aktorskich kreacji. Prędzej ta sztuka udaje się Vanessie Kirby, wcielającej się w Józefinę.

Sceny wojen prowadzonych przez bohatera trzeba pochwalić. Nie jestem ekspertem, ale naprawdę robiły ogromne wrażenie. Ich wielkość, widowiskowość i spektakularność oszałamiają widza i to z pewnością jest jeden z powodów, dla których warto zobaczyć ten tytuł na wielkim ekranie. Wypadają one na tyle dobrze, że widzowi w wielu momentach ciężko odróżnić, czy ma do czynienia z prawdziwymi miejscami, ludźmi i wybuchami, czy z efektami specjalnymi. W zasadzie zastrzeżenia mam tylko do kilku scen, w których z bliska widzimy śmierć i rozlewającą się na wszystkie strony krew, w szczególności rozerwanego na kawałki konia Napoleona, gdyż wyglądają nieco sztucznie.

Sprawdza się również muzyka Martina Phippsa. Przede wszystkim idealnie podkreśla te wielkie chwile z życia Napoleona. Nadaje im patosu i powagi jak chociażby w momencie koronacji na Cesarza Francuzów, czy w przypadku największych triumfów bohatera. Nawet w tych lekkich scenach, gdzie znajduje się miejsce na flirt i humor, choć te akurat same w sobie nie przypadły mi do gustu.

Scenografia, kostiumy, charakteryzacja. To kolejne aspekty, stojące na najwyższym poziomie. Dzięki nim łatwo udaje nam się wczuć w realia Francji i Europy przełomu XVIII i XIX w. W tym temacie gorzej ma się sam scenariusz. Chaotyczny, pełen dziur, nie wyjaśniający w wystarczający sposób dlaczego wybuchła rewolucja i skąd tak właściwie wziął się tam Napoleon. Wiele wydarzeń pominięto, np. na początku pojawiają się dzieci Józefiny, które znikają później na 90% filmu, a gdy bohaterka umiera nagle powraca jej córka. To samo dotyczy wątku nieślubnego dziecka Napoleona, które widzimy raptem raz, czy jego drugiej małżonki. Zabrakło ładu i konsekwencji w scenariuszu i to niestety widać gołym okiem.

Napoleon. Mam wrażenie, że Bonaparte zasłużył na inną historię. Jego biografia jest zbyt ogromna by udało się to zmieścić w jednym filmie. Do takiego wniosku powoli dochodziłem wraz z kolejną sceną tej produkcji. Wydaje mi się, że Ridley Scott nie dał rady w trakcie tych 158 minut seansu pokazać tak złożonej postaci. Zwiastuny zapowiadały nam „Oto cesarz, kochanek, tyran, legenda” i tych wszystkich warstw nie udało się odpowiednio uchwycić. Myślę jednak, że jest tu tyle scen i tzw. momentów, że długo o tym filmie będziemy mówić i pamiętać. Pozytywnie, czy negatywnie.

Ocena: 5,5/10

Zdjęcia: Sony Pictures

Leave a Reply