Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat – recenzja filmu

Premiera filmu Deadpool i Wolverine pokazała, że Marvel jeśli chce, wciąż potrafi tworzyć rozrywkowe widowiska, które bawią i wciągają. W związku z tym oczekiwania wobec kolejnych projektów studia były duże. Aż w końcu w kinach zadebiutował kolejny z nich, długo wyczekiwany pierwszy solowy film z nowym Kapitanem Ameryką u steru, czyli Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat. Jak się szybko okazało, robienie wielkich widowisk jednak nie jest takie łatwe.

Najnowszy film Marvel Studios wrzuca nas do MCU w przededniu podpisania bardzo ważnego traktatu, który ma po równi rozdzielić dobra pochodzące z pozostałości Celstianina, który pozostaje na Ziemi od czasu filmu Eternals. Najważniejszym z zasobów ma być nowy metal zwany Adamantium, a negocjacje prowadzi nowy prezydent USA, Thaddeus „Thunderbolt” Ross. Gdy jednak dochodzi do zamachu na polityka, przekonujemy się, że w tle rozgrywa się intryga, która może zaprzepaścić jego starania. Do akcji musi zatem włączyć się Sam Wilson, tym razem już jako pełnoprawny Kapitan Ameryka.

Jak możecie dosyć łatwo wywnioskować z powyższego opisu, sporo wątków z różnych filmów/seriali zostało wrzucone do jednej produkcji, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat sięga nie tylko do filmu Eternals z 2021 r., ale także serialu Falcon i Zimowy Żołnierz z tego samego roku, przez Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów (2016), aż Incredible Hulk z 2008. Twórcy starają się na siłę połączyć ze sobą fragmenty wielu historii, czego konsekwencją jest chaotyczna, nie do końca przemyślana fabuła.

Mam wrażenie, że ktoś tutaj zapomniał o tym, że jest to pierwszy solowy film z Samem Wilsonem w roli Kapitana Ameryki i wypadałoby się skupić na odpowiednim zbudowaniu jego postaci. Zamiast tego, film ma być wielkim widowiskiem, w którym stawki są wysokie. Tylko, że ta sztuka nowej produkcji Marvela również się nie powiodła. W zasadzie wszystkie elementy produkcji są bowiem co najwyżej średnie, a po jej seansie naprawdę niewiele zapada widzowi w pamięć.

Muzyka jest do zapomnienia, tak samo jak kaskaderskie popisy, które momentami sprawiają wrażenie niedopracowanych. Zresztą, tyczy się to także efektów specjalnych w części scen. Momentami widać nawet, które z nich były dokręcane później, gdyż być może wiecie, że scenariusz filmu ulegał wielokrotnym zmianom. Z akcją jest zatem przeciętnie, a co z humorem, który przecież Marvel oferuje w każdym swoim filmie/serialu?

Z założenia, Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat ma być tytułem utrzymanym w poważniejszym tonie, tak jak poprzednie części tej serii, więc humoru jest mniej. Niestety, gdyż już się pojawia, to zazwyczaj w formie okropnych, czerstwych jak stary chleb sucharów Joaquina Torresa, czyli nowego Falcona. Naprawdę ciężko opisać jak głupie i irytujące są te żarty, więc na tym poprzestanę.

Jeśli chodzi o obsadę filmu, to wyróżniłbym Shirę Haas, wcielającą się w Ruth Bat-Seraph, doradcę prezydenta ds. bezpieczeństwa, gdyż pokazuje tutaj najwięcej charakteru i jest to najbardziej kompletna z postaci. Z chęcią zobaczyłbym też więcej Sidewindera (w tej roli Giancarlo Esposito), który z nikim się nie certoli i prezentuje się jako złoczyńca z krwi i kości, choć niższego rzędu. Widać, że Harrison Ford bardzo się stara, ale z pustego i Salomon nie naleje, więc przy drętwych dialogach i przeciętnym scenariuszu nawet tak wielka gwiazda i tak świetny aktor cudów tutaj nie zdziała.

Największą porażką są tutaj sam Kapitan Ameryka i jego przyboczny, wspomniany wcześniej Joaquin Torres. Film na siłę próbuje nam pokazać, że Sam Wilson to nie jest Steve Rogers, chociaż my już o tym wiemy. Tylko w takim razie, dlaczego bohater rzuca podniosłymi przemowami w stylu starego Kapitana, które w ogóle do niego nie pasują? Sam chce kontynuować dziedzictwo Rogersa, a robi sobie fotki w Białym Domu i nie czuć, żeby w 100% angażował się w walkę o lepszą przyszłość swojego kraju, a chyba właśnie to powinien robić jako Kapitan Ameryka, prawda?

Jak dla mnie, Anthony Mackie po prostu słabo sprawdza się w tej roli. Scenarzyści i reżyser filmu zdecydowanie nie pomagają mu w utrwaleniu jego wizerunku Kapitana. Nie wiem ile razy z jego ust pada tutaj słowo „shit” w jakiejkolwiek formie, lecz na tyle często, że akurat to dobrze zapamiętałem. No i w każdej scenie akcji, twórcy muszą kilka razy zrobić ujęcie na jego tarczę, bo przecież najwyraźniej bez tarczy nie byłoby Kapitana Ameryki. Nic tutaj nie działa na korzyść Mackiego i jego portretu Wilsona.

Reżyseria filmu także wypada słabo. Momentami Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat sprawia wrażenie strasznie pociętego, a przejścia z jednego fragmentu historii do kolejnego są mało naturalne. Jeśli zamysłem reżysera było stworzenia filmu akcji z elementami politycznego thrillera, to w ogóle nie czuć tutaj napięcia, ani klimatu tych gatunków. To wygląda trochę tak jakby planowali serial, ale zmienili zdanie i posklejali ze sobą to co nakręcili. Inną kwestią jest fakt, że tak naprawdę, zwiastuny pokazały nam tyle, że nic mnie tutaj nie zaskoczyło, a scenę po napisach możecie sobie darować.

Cóż jeszcze mogę powiedzieć o nowym filmie Marvela? Jeśli studio wykształciło przez lata pewien standard swoich produkcji, to Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat mieści się niestety poniżej tego standardu. Nie ma w tej produkcji nic fatalnego, czy okropnego, ani wspaniałego i niezapomnianego. Nie ma się tez poczucia, że film wnosi wiele do MCU, poza wspomnianym na wstępie metalem, Adamantium. Szkoda, że tak kultowa postać jak Kapitan Ameryka, ktokolwiek nie nosiłby tego miana, doczekała się absolutnie przeciętnego filmu.

Ocena: 5/10

Zdjęcia: Marvel Studios

Leave a Reply