Po dziś dzień, filmowa trylogia Władcy Pierścieni pozostaje dla mnie wyznacznikiem najwyższego poziomu fantasy na wielkim ekranie. Choć przez lata, uniwersum wykreowane przez J. R. R. Tolkiena doczekało się kolejnych adaptacji w postaci trylogii Hobbit, ta według wielu osób (w tym mnie) nie była już taka udana. Teraz, po dziesięciu latach przerwy powracamy do Śródziemia w animacji Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów. Tylko, do której kategorii przydzielimy ten tytuł? Przekonajmy się.
Akcja filmu toczy się 200 lat przed podróżą Frodo do Mordoru. Jak sam tytuł sugeruje, całość historii rozgrywa się w Królestwie Rohirrimów, czyli Rohanie. Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów przedstawia losy jego władcy, Helma Żelaznorękiego, który staje w obliczu buntu i zemsty syna wodza Dunlendingów, Wulfa. Opowieść zostaje nam z kolei przedstawiona z perspektywy Héry, córki wspomnianego Helma.
Widowiskowe batalie, epickie pejzaże i podniosły ton. To trzy elementy filmu, które najbardziej rzuciły mi się tutaj w oczy. Twórcy nie szczędzą sił by pokazać nam zarówno piękno ziem Rohanu jak i czające się w nim zło. Choć to niezwykle trudne wyzwanie, starają się również dorównać ogromnym bitewnym scenom, które w filmowych trylogiach zaprezentował nam Peter Jackson. Myślę, że im staraniom nie można zbyt wiele zarzucić, choć kultowym potyczkom z Władcy Pierścieni mogą co najwyżej „czyścić buty”.
Tym co niewątpliwie się udało animatorom Władcy Pierścieni: Wojny Rohirrimów jest stworzenie klimatu, który przywiedzie nam na myśl wspominane przeze mnie wcześniej filmy. Znów poczułem się jak w Śródziemiu, w czym niewątpliwie pomagała mi ścieżka dźwiękowa. Ta korzysta zarówno z motywów znanych miłośnikom filmowej trylogii jak i zupełnie nowych utworów. Wszystkie świetnie się ze sobą zgrały i doskonale uchwyciły patetyczne tony tej historii.

Nie przekonała mnie jednak główna bohaterka, Héra. Historię kobiety, która musi walczyć o ukochanych i swoje miejsce w świecie mężczyzn już mieliśmy w tym uniwersum. Co więcej, ta historia dotyczy postaci Eowiny, która jest narratorką animacji. Jej wątek był dla mnie zdecydowanie ciekawszy, choć nie zajmował wiele miejsca w trylogii. Héra jest odważna i inteligentna. Popełnia błędy, ale potrafi z nich wyciągać wnioski, a jednak ma się wrażenie, że już coś takiego grali i to w wielu różnych filmach/serialach.
Sam styl animacji przypadł mi do gustu, ale w wielu miejscach prezentuje się nie równo. Widać pewnie niedociągnięcia. Z tego co udało mi się dowiedzieć, twórcy filmu byli pospieszani, więc bardzo prawdopodobne, że nie mieli czasu wszystkiego dopracować, a sama animacja zdecydowanie tego wymaga. Mi zaproponowany tutaj styl pomógł jednak wczuć się w klimat Władcy Pierścieni: Wojny Rohirrimów i na nowo poczuć się jak w Śródziemiu.

Obsada głosowa raczej nie zapada w pamięć, z wyjątkiem Briana Coxa, który jest Helmem Żelaznorękim. Z jego głosy płynie siła, stanowczość i swego rodzaju „gravitas”, którego wymagalibyśmy od władcy o jego statusie, doświadczeniu, ale także wyglądzie. Odczułem, że nad tą postacią pracowano zdecydowanie najdłużej i dlatego wypadła najbardziej naturalnie, wiarygodnie i ciekawie. Oprócz Coxa usłyszycie tutaj Gaię Wise, Luke’a Pasqualino, czy Shauna Dooleya.
Choć Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów to solidna historia i animacja, to jednak niezbyt angażująca, ani specjalnie oryginalna. Myślę, że fani uniwersum Tolkiena raczej będą zawiedzeni. Nie oznacza to jednak, że film jest tak zły, że nie da się go oglądać. Po prostu na tle pozostałych produkcji z tego świata, niewiele wyróżnia go na tyle, by się nim zachwycić.
Ocena: 6/10
Zdjęcia: Warner Bros. Animation
