Tom Cruise jest dziś prawdopodobnie najlepiej znany jako gwiazda wielomilionowej franczyzy. Kiedyś jednak tak nie było i aktor angażował się w przeróżne projekty, nigdy nie grając w sequelu. W końcu to jednak się zmieniło, a pierwszą kontynuacją w jakiej miał okazję zagrać był film Mission: Impossible 2.
Po udanym debiucie filmowej wariacji na temat popularnego w latach 60. i 70. serialu, Tom Cruise powraca jako Ethan Hunt w Mission: Impossible 2. Jest rok 2000. Ludzie dopiero co bali się, że komputerowy wirus doprowadzi do końca świata, ale życie toczyło się tak jak dawniej. W kinach debiutowały takie franczyzy jak X-Men, Oszukać przeznaczenie, czy Straszny film, a u szczytu popularności w kinie akcji byli Nicholas Cage, czy Bruce Willis.
Popularny chiński reżyser John Woo, który miał już na koncie kilka sukcesów w Hollywood i miał okazję pracować z takimi gwiazdami jak Dolph Lundgren, Jean-Claude Van Damme, John Travolta, czy wspomniany Nick Cage, wziął na siebie spore wyzwanie jakim było stworzenie kontynuacji udanego przeboju z Tomem Cruisem w roli głównej, czyli sequela Mission: Impossible.
Zacznijmy od tego, że z dzisiejszej perspektywy, fabuła filmu nie robi na nas żadnego wrażenia. Ktoś wykradł śmiertelnego wirusa, a teraz trzeba go powstrzymać przed jego wypuszczeniem na świat. Takie zadanie przypada oczywiście agentowi IMF (Impossible Missions Force), Ethanowi Huntowi, który raz udowodnił już, że dla niego niemożliwe nie istnieje. Przerywa więc urlop i wyrusza na niebezpieczną misję, zyskując po drodze wsparcie przyjaciela i nowej sojuszniczki.
Mission: Impossible 2 jest trochę jak taka wakacyjna misja Ethana Hunta. Taki był mój główny wniosek po obejrzeniu filmu. Choć stawka jest jak zawsze wysoka, a świat nie uratuje się sam, to zupełnie nie czułem atmosfery niepewności i napięcia, które powinny towarzyszyć takiemu zadaniu. Jest za to kolorowo, wybuchowo i efektownie. Hunt, tak jak ówczesny Bond, w którego wcielał się Pierce Brosnan, ma u swego boku piękną kobietę, korzysta z niezwykłych gadżetów, bierze udział w szalonych scenach akcji, a ostatecznie musi też przechytrzyć samą śmierć.

W ogóle nie czułem tego nieco mrocznego klimatu z pierwszej części, tej atmosfery thrillera, która doskonale wówczas się sprawdziła. Zamiast tego otrzymaliśmy po prostu konkurencję dla Bonda i kino rozrywkowe, niestety bez żadnej głębi. W ogóle nie kupiłem faktu, że Hunt ledwo spotkał Nyah Nordolf-Hall, hakerkę, która miała pomóc mu dotrzeć do bioterrorystów na czele z byłym agentem IMF, a od razu skończyli w łóżku. Może nie była to miłość, ale bardzo prędko zaczęło mu na niej zależeć. Rozwój postaci cierpi tutaj kosztem dynamicznej, efektownej akcji.
Podejrzewam, że po obejrzeniu filmu w głowie, tak jak i mi, zostaną wam właśnie te sekwencje, które przebijają pierwszą część serii, a także niesamowite i nieoczekiwane zwroty akcji, które z czasem stały się jej znakiem rozpoznawczym. Już samo otwarcie, w którym dochodzi do zabicia naukowca, który stworzył wirusa, a zabójcą jest rzekomo Hunt, a później wysokogórska wspinaczka bohatera podczas jego urlopu, której większość z nas by się nie odważyła, wprowadzają nas w rozrywkowy klimat kina akcji.

Wątek romantyczny ciągnie film na dno, gdyż między Tomem Cruisem, a Thandiwe Newton nie ma żadnej chemii. Nie pomaga minimalna obecność sir Anthony’ego Hopkinsa, a także nijaki złoczyńca (w tej roli Dougray Scott). Dialogi są drętwe, a John Woo chyba naoglądał się przed kręceniem filmu Matrixa i stąd przesadne wykorzystywanie efektu slow motion. Po latach naprawdę dziwi fakt, że był to najbardziej dochodowy film roku, w którym trafił do kin.
Mission: Impossible 2 to dla mnie po prostu nijaki scenariuszowo film. Choćby nie wiem jak świetnie prezentowały się sceny akcji jak na 2000 rok, nie przykryją one sztampowej, efekciarskiej historii. Przeciwnik Hunta nie robi na nas wielkiego wrażenia pod żadnym względem. Zresztą ekspozycja nowych postaci to wielka nuda. Cruise dźwiga to wszystko na swoich barkach, ale sam nie jest w stanie tego filmu ocalić. Nie jest to żadna okropność, ale przeciętniak, który sprawia, że potencjał serii nie zostaje wykorzystany. Oglądając kolejne części ma się zresztą wrażenie, że nawet sam Cruise i ich twórcy woleli wymazać z pamięci ten tytuł.
Ocena: 4,5/10
Zdjęcia: Paramount Pictures
