Największa konfrontacja w historii najbardziej kultowej mangi w końcu dobiega końca. Po wielu rozdziałach oczekiwania i ekscytacji, Goku mierzy się ze swoim najtrudniejszym przeciwnikiem, Frizerem. Tylko, czy bohater będzie w stanie go pokonać? I jak potoczą się dalsze losy Sayanina i jego przyjaciół? Sprawdźmy to w ostatnim tomie Dragon Ball Full Color: Saga o Frizerze.
Walka Goku z Frizerem była dla mnie pierwszą, w przypadku której naprawdę poddawałem w wątpliwość szanse bohatera na wygraną i przeżycie. Akira Toriyama postarał się by postać złoczyńcy roztaczała wokół siebie złowieszczą aurę. Ta z kolei w połączeniu z jego ogromną mocą sprawiły, że czytelnik miał prawo zastanawiać się, czy nie jest to przypadkiem ostatnia przygoda Goku i spółki. Rozpoczynając lekturę ostatniego tomu Dragon Ball Full Color: Saga o Frizerze niczego nie mogłem być zatem pewien.
Najbardziej epicka, rozbudowana, pełna przelanego potu, odciętych kończyn, a nawet zmierzająca do zniszczenia całej planety, walka. To jest główny punkt tego tomu mangi. To jednak nie wszystko co autor ma nam do zaoferowania, gdyż po samej potyczce od razu ruszamy do kolejnego wątku, który większość czytelników zdecydowanie zaskoczy. Choć Toriyama zdążył już nas do tego przyzwyczaić, to i tak te zwroty akcji zawsze robią na nas wrażenie.

By opowiedzieć o moich odczuciach względem Dragon Ball Full Color: Saga o Frizerze muszę wkroczyć na terytorium spoilerów. W tym tomie w końcu dochodzi do zapowiadanej przemiany w Super Sayanina, co do której jednak nie mogliśmy mieć pewności. W końcu mówiono o niej jedynie jako legendzie. Okazuje się, że było w niej więcej prawdy, niż Frizerowi mogło się wydawać. Tylko, że ta przemiana i to jak do niej doszło w tej części historii… mnie zawiodła. W animacji czułem ekscytację i budowane przez jej twórców napięcie, a tego zabrakło mi w mandze. Ot z jednego panelu na drugi Goku był już legendarnym Super Sayaninem. To jeden z dwóch największych minusów tego tomu.
Drugi z nich dotyczy postaci Vegety. Zbliżając się do kulminacji tego wątku, polegli bohaterowie wracają do życia i zostają przeniesieni w bezpieczne miejsce. Znajduje się tam również Vegeta, który do niedawna był największym utrapieniem Goku i spółki. Z niewytłumaczalnego powodu, ci są jednak dla niego bardzo mili, a w gruncie rzeczy to jednak zbyt mili. Choć książę Sayan zaliczył w tej sadze kilka pozytywnych momentów, to jego charakter w największej mierze nie uległ zmianie, a tutaj Gohan wyciąga do niego rękę i nikt, nawet Nameczanie, nie patrzy na niego nieprzychylnie. Nie trzymało mi się to kupy.

Poza wspomnianymi wyżej minusami, na historię w piątym tomie Dragon Ball Full Color: Saga o Frizerze nie mogłem narzekać. To nadal kawał świetnej, dynamicznej i kolorowej akcji, która pełna jest emocji. Te z kolei udzielały mi się w trakcie lektury, nawet przy którejś już lekturze mangi. Przebieg walki jest nieprzewidywalny, a momentami także bardzo brutalny. Nie zabrakło nawet miejsca na krew, choć w niezbyt przesadnej ilości, która podkreśla intensywność tej potyczki.
Doskonale, zarówno dzięki rysunkom jak i dialogom, Toriyama podkreślił złowieszczy charakter Frizera, któremu za nic nie można zaufać, a także dobroduszną naturę Goku, który ostatecznie okazuje wrogowi odrobinę miłosierdzia, choć wszyscy uważają, że powinien na dobre, bez litości się z nim rozprawić. No, ale właśnie dzięki temu pokochaliśmy bohatera, którego dobre serce często ładuje w wielkie tarapaty.

Zwieńczenie tej sagi jest naprawdę satysfakcjonujące. Drobne minusy w fabule nie oddziałują na nią w takim stopniu, byśmy nie mieli już z niej frajdy. Dragon Ball to jedna z tych historii, która naprawdę trzyma poziom, a przy okazji potrafi zaskoczyć czytelnika i ciągle go angażować. Nie inaczej jest w przypadku piątego tomu Dragon Ball Full Color: Saga o Frizerze, który z przyjemnością odkładam na półkę z resztą serii.
Ocena: 7,5/10
