Po wielkim sukcesie filmu Prey Dana Trachtenberga, wielu fanów uniwersum Predatora zastanawiało się, czy powstaną kolejne, równie dobre i oryginalne produkcje, co obraz z 2002 roku, który wprowadził do niego nową jakość. Nie przyszło nam długo czekać, a dowiedzieliśmy się o pracach nad dwoma tytułami. Pierwszy z nich, animacja Predator: Pogromca zabójców, właśnie zadebiutował, tylko czy okazał się być tak dobry jak wielu widzów tego oczekiwało?
Film prezentuje starcia rasy Yautja, czyli Predatorów z trzema przedstawicielami naszej planety, z trzech różnych okresów czasu, spinając całość historii zaskakującą klamrą, która jest nie tylko niespodziewana, ale jednocześnie w ciekawy sposób rozszerza całe uniwersum. O tym jak do tego dochodzi opowiem jednak później. Najpierw powiedzmy sobie o tym, jakie walki możemy zobaczyć w Predator: Pogromca zabójców.
Zaczynamy od nordyckiej wojowniczki, przedstawicielki wikingów, która pragnie pomścić śmierć swojego ojca oraz wprowadzić do świata walki syna Andersa. Nieoczekiwanie, jej drogę obserwuje przybysz z obcej planety, który w ostatnim momencie sam konfrontuje się z Ursą. Ten scenariusz ma później miejsce w przypadku walczących ze sobą synów samuraja, a na koniec w trakcie II wojny światowej i młodego pilota, stacjonującego na Oceanie Atlantyckim.
Bohaterowie są zmuszeni przekroczyć własne ograniczenia by pokonać kosmitów, którzy nie tylko są doskonale wyszkoleni, a walka jest po prostu ich sposobem na życie, ale również dysponują zdecydowanie lepszą technologią, która na pierwszy rzut oka powinna znacznie ułatwić im wygraną. Spodziewamy się jednak, że po żmudnej walce ludziom uda się jakoś pokonać wroga, choć w każdym przypadku dochodzi do tego niespodziewanie, a nawet w ostatniej chwili. Przebieg tych konfrontacji zdecydowanie jest nieprzewidywalny, a także bardzo widowiskowy i pomysłowy.

Niestety, później robi się już gorzej. Przynajmniej mi finałowy wątek filmu nie przypadł do gustu. Okazuje się bowiem, że wszyscy nasi bohaterowie, czyli Ursa, Kenji i Torres zostają schwytani przez Predatorów, którzy stawiają ich naprzeciwko sobie w śmiertelnej walce. Ten z nich, kto wyjdzie z walki zwycięsko, będzie miał zaszczyt zawalczyć z liderem Yautji. Wszystko wskazuje na to, że trójka nie dojdzie do porozumienia, ale tak nie jest i łączą siły by wydostać się ze śmiertelnej pułapki, a ja w ogóle tego nie kupuję.
O ile jestem w stanie uwierzyć w pojedyncze zwycięstwo człowieka nad Predatorem, co widzieliśmy nie tylko w Predator: Pogromca zabójców, ale także w Prey, czy nawet oryginalnym filmie z 1987 r. Ciężko jest jednak uwierzyć, że udaje im się umknąć całej armii kosmitów. Ci z kolei jawią się w naszych oczach głupio. Są dumnymi wojownikami, dla których walka jest wszystkim, a jednak nie doceniają przeciwnika i dopuszczają do ucieczki, a ich lider niemal ginie. Wiem, że to „tylko” science-fiction i powinno się zachować wobec tej historii większy dystans, ale jednak oczekiwałem więcej logiki w historii, której finał był dla mnie zbyt sztampowy.

Na szczęście, Predator: Pogromca zabójców ma więcej plusów niż minusów. Wszystkie epoki i konfrontacje prezentują się świetnie pod względem wizualnym. Doskonale udało się uchwycić w naprawdę ograniczonym czasie, kulturę, historię i styl poszczególnych linii czasów i bohaterów, często nawet nie używając zbyt wielu słów. Animacja jest płynna, a walki, które momentami są bardzo krwawe i brutalne, wyglądają dokładnie tak jak powinny. To jedna z największych zalet filmu.
Nie da się ukryć, że animację ogląda się przyjemnie i szybko. Nie licząc ostatniego aktu, otrzymałem tutaj oryginalną i zwyczajnie, bardzo dobrą rozrywkę. Dodatkowo, Predator: Pogromca zabójców fajnie wpisuje się w uniwersum, które spokojnie, bez pośpiechu rozwija reżyser Dan Trachtenberg. Podkreślę jednak, że nie wszyscy kupią przebieg fabuły, np. fakt, że wikingów reprezentuje kobieta oraz sam finał filmu, co zresztą w moich oczach obniża ocenę tego obrazu.
Ocena: 6,5/10
Zdjęcia: Disney Plus
