Nie wszystkie sequele są wyczekiwanymi filmami. Zdarzają się takie przypadki, gdy kontynuacja powstaje, choć nikt nawet o niej nie myślał po obejrzeniu pierwszego filmu. Dlatego też na takich tytułach ciąży większa presja, by dorównać oryginałowi, zdecydowanie bardziej niż w sytuacji, gdy z góry wiemy, że będzie miał miejsce dalszy ciąg historii. Taką pozycją jest 28 tygodni później, film który postanowiłem odświeżyć w związku z nadchodzącą premierą jego kolejnej części, czyli 28 lat później.
Akcja filmu toczy się w tym samym świecie co w przypadku horroru z 2002 roku. W tamtym tytule, ludzie zostali zainfekowani wirusem, wprowadzającym ich w niekontrolowany szał. Ten błyskawicznie się rozprzestrzenił i doprowadził do upadku społeczeństwa. Po 28 tygodniach udało się jednak w dużej mierze opanować sytuację. Tylko, że nie w 100%.
28 tygodni później zaczyna się od mocnego akcentu, który przypomina nam, że zagrożenie związane z zainfekowanymi wirusem potrafi przyjść nagle, a jeden zły ruch może odebrać nam to co kochamy najbardziej. Wtedy też poznajemy część bohaterów filmu i przekonujemy się, że dla niektórych ważniejsze jest ich własne życie, niż ich ukochani. Dopiero po tym wstępie przechodzimy do właściwej fabuły, która koncentruje się na świecie, powoli podnoszącym się po epidemii, gdy rodziny są ponownie połączone, a wiele osób odzyskuje nadzieję na lepsze jutro.
W dużym skrócie, w filmie przekonujemy się, że ludzie nie wiedzą jeszcze wszystkiego o wirusie. Jedna, źle zdiagnozowana osoba doprowadza bowiem do powrotu epidemii, która miała być pod kontrolą. Wkrótce chaos rozprzestrzenia się błyskawicznie, a ludzie znów muszą walczyć o przetrwanie, nawet jeśli mają poświęcić swoich najbliższych. W tym przypadku, tę walkę będzie próbować wygrać nastoletnie rodzeństwo, które po części przyczyniło się do owego zamętu.

Fakt, że 28 tygodni później próbuje nam pokazać nieco inną perspektywę na epidemię wirusa niż w przypadku poprzedniej części, naprawdę mi się spodobał. W końcu to oryginalny pomysł, a nie po prostu kalka pierwszego filmu. Problem polega jednak na tym, że w ogóle nie odczułem emocjonalnej głębi, której rodzinne więzi w moich oczach wymagają. Z jednej strony zabrakło na to czasu, a z drugiej zwyczajnie słabo to wyszło.
Po seansie, zdiagnozowałem kilka problemów, które czynią film przeciętnym. Przede wszystkim, oprócz mocnego i zaskakującego początku, cokolwiek zaczyna się dziać dopiero gdzieś w połowie filmu. Wtedy akcja nabiera tempa. Do tego momentu trwa dość siermiężna i nudna ekspozycja postaci i świata przedstawionego. Walka z zainfekowanymi jest pokazana nieco dokładniej, na większą skalę i z większym budżetem, a to z kolei sprawia, że 28 tygodni później prezentuje się wizualnie atrakcyjniej od pierwszej części.

Zabrakło mi tego klimatu z 28 dni później, no i historii, która niesie ze sobą głębszą myśl. To, w zestawieniu z niewielkim budżetem, zmuszającym twórców do poszukiwania kreatywnych rozwiązań, sprawiło że tamten film zapisał się w mojej pamięci. Co zaś tyczy się 28 tygodni później, tytuł ten wygląda jak wiele innych horrorów i dłużej zastanawiałem się jak znalazł się tutaj Idris Elba i Jeremy Renner niż bałem się jakiejkolwiek z krwawych i brutalnych scen walki z zainfekowanymi.
Fajnie, że poznaliśmy tutaj nieco więcej faktów na temat wirusa oraz tego jak świat sobie z nim poradził. Szkoda tylko, że w parze z tymi informacjami nie idzie wciągająca historia. Odczułem, że w dużym stopniu była to strata mojego czasu oraz niewykorzystanie talentu poszczególnych aktorów, w tym Roberta Carlyle’a, który gra jedną z głównych ról. Nie czułem klimatu, strachu, a niektóre sceny zabijania zarażonych wyglądały sztucznie. To absolutnie przeciętny horror i bardzo słaby sequel, choć miał potencjał na ciekawy obraz.
Ocena: 5/10
Zdjęcia: Fox Searchlight
