Nie jestem żadnym ekspertem w temacie Formuły 1, ale miałem okazję oglądać serialowy dokument Netflixa o tej dyscyplinie, poznałem jej podstawy, a przede wszystkim rozumiem, dlaczego miliony osób na całym świecie się nią ekscytują. Teraz, na ekrany kin trafił film, zatytułowany po prostu F1, który przybliża nam magię tych najszybszych wyścigów na świecie, robiąc to w naprawdę doskonały sposób.
Fabuła najnowszego filmu Josepha Kosinskiego, reżysera Top Gun: Maverick, jest całkiem prosta. Weteran motoryzacji, Sonny Hayes, zostaje poproszony przez swojego przyjaciela o wsparcie w podniesieniu jego drużyny z dna, przy okazji dając lekcję jazdy utalentowanemu, młodemu kierowcy. Bohater nie jeździł jednak w Formule 1 od przeszło 30 lat, a jego ostatni występ zakończył się poważnym wypadkiem. Ryzyko jest duże, ale Hayes je podejmuje, mając na względzie swoje marzenie o byciu najlepszym na świecie.
F1 zabiera nas za kulisy szybkiej jazdy, ujawniając przed nami jej kwintesencję. Zagrożenie, adrenalina, rywalizacja z najlepszymi. To wszystko Joseph Kosinski opakował w jedną, widowiskową całość, którą koniecznie trzeba obejrzeć na wielkim ekranie. Wszystko zaczyna się bardzo stylowo, w mocnych, rockowych rytmach, jakby próbując uruchomić wspomnienia starszych widzów. Jest humor, mocna akcja i wspomniana już przeze mnie adrenalina. Miałem obawę, że to będzie wszystko, co film mi zaoferuje, ale z czasem doszła do tego też dramaturgia i kontrastujący z Sonnym, młody kierowca, Joshua Pearce. I tak oto obraz nabiera kształtów.
Przez dwie i pół godziny seansu przechodzimy błyskawicznie niczym bolid Formuły 1, mknący po torze. Scenariusz nie ma jednak luk, a historia rozwija się przed nami naprawdę płynnie. Mamy tutaj dużo specyfiki sportu, terminologii, itp., dzięki czemu fabuła zyskuje wiarygodności. Wydaje mi się, że ta sztuka twórcom filmu się udała, a fani F1 będą zadowoleni. Z drugiej strony, widzowie, którzy nie mają zielonego pojęcia na ten temat nie poczują się tutaj zagubieni. Nie musicie posiadać żadnej wiedzy, by to wszystko zrozumieć, a przy tym dobrze się bawić.

Wszystkie sceny wyścigów wyglądają bajecznie i realistycznie. W powietrzu czuć adrenalinę, a brawurowa jazda głównego bohatera wprowadza dodatkowy element ekscytacji i nieprzewidywalności. Nie wiem na ile mamy tutaj do czynienia z prawdziwymi sekwencjami jazdy, a ile z tego to efekty specjalne. Całość prezentuje się realistycznie, a wyścigi trzymają w napięciu. Jeśli szukacie mocnych wrażeń, to w F1 z całą pewnością je znajdziecie.
Film nie byłby tak dobry, gdyby nie Brad Pitt i Javier Bardem. Panowie, wcielający się w najlepszych przyjaciół, a zarazem kierowcę i jego szefa – Sonny’ego i Rubena – czują się w swoich rolach jak ryby w wodzie. Czuć chemię między nimi i widać, że dobrze się bawią. Większość, jeśli nie wszystkie interakcje między nimi to perełki, które zapadają w pamięć. Jest w ich dialogach humor, ale jest też dramatyzm, a przede wszystkim naturalność. Pitt kradnie naszą uwagę swoim uśmieszkiem i błyskiem w oku, i mimo sześćdziesiątki na karku nie brakuje mu charyzmy.

Za słabszy punkt filmu uznałbym Damsona Idrisa w roli młodego, aroganckiego, ale szalenie utalentowanego kierowcy, Joshuy Pearce’a. Tak by było, gdybym pod uwagę wziął początek filmu. Z każdą kolejną minutą 34-latek zyskiwał jednak w moich oczach, a jego współpraca z Bradem Pittem wypadała coraz lepiej. Relacja weterana i żółtodzioba napędza większość akcji filmu, więc gdyby zupełnie nie działała, F1 mogłoby okazać się niewypałem. Tak jednak nie jest, a partnerstwo obu kierowców w naturalny i wiarygodny sposób ewoluuje na naszych oczach, dając nam ogromną satysfakcję.
Zdjęcia pierwsza klasa, akcja dynamiczna, fabuła wciągająca, świetny główny bohater. Mało? To do tego dodam jeszcze fantastycznie skrojone na miarę dźwięki muzyki Hansa Zimmera. Zwłaszcza w scenach wyścigów dodają im dramatyzmu i tworzą jedyne w swoim rodzaju napięcie. Sami czujemy jakbyśmy kierowali bolidem, biorąc udział w niebezpiecznie szybkich wyścigach. W połączeniu z mocnymi rockowymi brzmieniami takich utworów jak We Will Rock You, czy Whole Lotta Love oraz elektronicznych rytmów techno, muzyka uchwyciła atmosferę zawodów i dodatkowo wzbogaciła wspaniałe doświadczenie jakie serwuje F1.

F1 to według mnie doskonała rozrywka. Dopracowana w najmniejszych szczegółach i przystępna dla widzów w różnym wieku, z różną wiedzą i doświadczeniem. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana, ale nie jest też banalna. Gwiazdy robią różnicę, wyścigi trzymają w napięciu, ekspozycja postaci jest bardzo dobra i w trakcie dwóch i pół godziny potrafimy się do nich przywiązać i zaangażować w ich perypetie. To naprawdę świetne kino rozrywkowe, które wnosi sporo świeżości do blockbusterowego świata i niweluje zmęczenie superbohaterskimi produkcjami. Więcej takich filmów poproszę!
Ocena: 7,5/10
Zdjęcia: Warner Bros. Entertainment Polska
