Ironheart – recenzja serialu

Wielu herosów Marvela zdążyliśmy już poznać czy to w filmach, czy serialach, ale nie wszyscy w równym stopniu zainteresowali widzów. Nie każdy może równać się chociażby Iron Manowi, prawda? W pewnym sensie, przed takim wyzwaniem staje jednak bohaterka najnowszego serialu Disney Plus, czyli Ironheart.

Riri Williams zadebiutowała w MCU na wielkim ekranie, w filmie Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu. Poznaliśmy ją wówczas jako inteligentną, wygadaną i ambitną dziewczynę, która tworzy własną zbroję a la Iron Man. Choć nie jest Tonym Starkiem, to trzeba przyznać, że ma „jaja”. Głośno mówi o tym, że chce stworzyć coś ikonicznego. Nim jednak do tego dojdzie, czeka ją naprawdę trudna droga, której pierwszy etap został zaprezentowany w serialu Ironheart.

Riri Williams, utalentowana studentka MIT nadal pracuje nad swoją zbroją, choć pierwszy raz spotkaliśmy ją 3 lata temu. No i ta praca nie specjalnie jej idzie. W związku z tym, dosłownie i w przenośni, wylatuje z uczelni. Wraca do rodzinnego Chicago i wciąż przyświeca jej ten sam cel. Tylko by go dokonać, potrzebuje kasy, a to kieruje ją do złych ludzi, na czele których stoi Parker Robbins – The Hood. Wkrótce, Riri przekonuje się, że nie ma do czynienia ze zwykłym przestępcą, a by się z nim rozprawić, będzie zmuszana dokonać czegoś nieziemskiego.

W dużym skrócie, Riri pomaga dokonywać przestępstw, ale coś nie podoba się jej w liderze gangu. To z kolei prowadzi ją do konfrontacji z nim, a po drodze okazuje się, że za jego działaniami stoi ktoś o wiele bardziej mroczny. To jednak nie wszystko czego doświadczycie w trakcie sześciu odcinków Ironheart. Twórcy serialu w superbohaterską historię wpletli bowiem wątek rodzinny, historię o radzeniu sobie z traumą utraty najbliższych.

Historia nie jest może najbardziej rozbudowana, oryginalna, ani wciągająca, ale z wielu względów serial ogląda się bardzo przyjemnie. Zacznijmy może od tego, że efekty specjalne wyglądają bardzo dobrze. Nie wiem nawet, czy nie najlepiej spośród produkcji Marvel Television. Wszystkie sceny, w których pojawia się nowoczesna technologia, czy magia, w moich oczach wyglądają na poziomie kinowym. Jeśli chodzi o seriale z MCU, chyba tylko Loki pod tym względem spodobał mi się bardziej.

Dalej, naprawdę fajnie w serialu wypadają nowi bohaterowie. Zwłaszcza Joe, którego prawdziwej tożsamości nie będę tutaj zdradzał, to jedna z największych pozytywnych niespodzianek Ironheart. Z początku nieco ciapowaty i neurotyczny mężczyzna okazuje się być solidnym wsparciem dla Riri, a ostatecznie zdaje się odkryć swoją prawdziwe ja. Spodobał mi się także antagonista, czyli Parker Robbins/ The Hood, który subtelnie porusza się po cienkiej granicy, dzielącej go od całkowitego upadku. No i jeszcze tajemnicza postać, która stoi za jego ruchami, według mnie pierwsza klasa.

Powiem wam, że w Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu Riri Williams w ogóle mnie do siebie nie przekonała. Z początku było tak również w Ironheart. Z czasem jednak bohaterka mnie kupiła, w czym pomogła jej nietypowa relacja ze stworzoną przez dziewczynę Sztuczną Inteligencję. Ta przyjęła bowiem formę najlepszej przyjaciółki Natalie, której nie ma już w życiu bohaterki. To z kolei pozwoliło Riri otworzyć się przed nami i pokazać skrywane przez nią emocje. W ten sposób mogłem się z nią utożsamić i z odcinka na odcinek zwyczajnie ją polubiłem. Charyzmy bowiem jej nie brakowało, ale wydała mi się bardzo nieukształtowaną postacią.

Mamy dużo akcji, mamy humor charakterystyczny dla niemal wszystkich produkcji Marvela i mamy także brak logiki w niektórych scenach. Niby roi się tu od superbohaterów, a jakoś nigdzie ich nie widać. Czarna magia działa w najlepsze, a żaden mag się tym nie zainteresował. No i Riri siadająca w zbroi, która musi być cholernie ciężka, na fotelu, który musi być zrobiony z tytanu, bo nawet nie drgnął pod tym ciężarem. Nie jest to może coś, na czym skupiamy się przez większość oglądania, ale nadal się przytrafia. Im większy jest ten świat, tym trudniej jest twórcom uciec od takich logicznych wpadek.

Mimo wszystko, choć Ironheart zdecydowanie nie jest najlepszą produkcją Marvela, z serialem bawiłem się bardzo dobrze. Nie zapada w pamięć jak największe przeboje MCU, nie jest najbardziej ambitnym serialem, ale bawi, śmieszy i z odcinka na odcinek jest coraz lepszy. Seans nie zajmie wam dużo czasu, a myślę, że sprawi wam więcej satysfakcji, niż moglibyście się spodziewać.

Ocena: 6,5/10

Zdjęcia: Marvel Television

Leave a Reply