Jurassic World: Odrodzenie – recenzja filmu

Jakie można mieć oczekiwania wobec siódmej już części serii, której początek sięga 1993 roku i do tej pory niedoścignionego ideału jeśli chodzi o filmy o dinozaurach, czyli Parku Jurajskiego? Można jedynie mieć nadzieję, że twórcy najnowszej odsłony, zatytułowanej Jurassic World: Odrodzenie tego nie spartolą, nie przesadzą i znajdą balans między różnymi elementami charakterystycznymi dla franczyzy. Tylko, czy ta sztuka im się udała? Sprawdźmy to.

Najnowsze widowisko studia Universal, wbrew tytułowy, nie jest wielkim odrodzeniem tej marki, ani jej rebootem. Poznajemy co prawda zupełnie nowych bohaterów, lecz nadal jesteśmy w świecie zapoczątkowanym przez Spielberga w latach 90., a następnie rozwijanym przez różnych reżyserów na przestrzeni kolejnych trzech dekad. Tym razem swoje trzy grosze dorzucił Gareth Edwards, choć ciężko ocenić jaka myśl przyświecała mu w pracy nad Jurassic World: Odrodzenie.

Tak jak to miało miejsce w poprzednich częściach, tak i tym razem fabuła filmu nie jest skomplikowana. Przedstawiciel bogatej firmy farmaceutycznej, pracującej nad nowym lekiem, rekrutuje grupę, która ma pobrać próbki krwi trzech największych dinozaurów, co pomoże ukończyć przełomowy lek. Haczyk jest taki, że próbki muszą zostać pobrane od żywych okazów, a to oznacza ogromne ryzyko, a skoro ogromne ryzyko, to i ogromna kasa dla tego kto podejmie się zadania.

Tak oto pan Martin Krebs z firmy ParkerGenix rekrutuje Zorę Bennet by zabezpieczyła tajną, bo nielegalną w świetle prawa misję oraz naukowca, dr Henry’ego Loomisa, który zapewni, że próbki zostaną pobrane od właściwych dinozaurów. Zora do pomocy w zadaniu zaprasza, dysponującego odpowiednią łodzią i sprzętem przyjaciela z dawnych czasów, Duncana Kincaida i jego załogę, oczywiście nie za darmo. Tak oto ruszamy w poszukiwaniu dinozaurów.

Jakie są moje wrażenia po obejrzeniu Jurassic World: Odrodzenie? Raczej pozytywne. Raczej, gdyż dosyć szybko zauważyłem, że film jest bardzo nierówny i sceny wciągające potrafią przeplatać się z fragmentami, w których brakuje logiki. Sama ekspozycja bohaterów również pozostawia wiele do życzenia, bo tak naprawdę o głównych bohaterach dowiadujemy się najważniejszych faktów z jednej rozmowy, która ma miejsce jakby znikąd. Po prostu nie wszystko tutaj dobrze zagrało, choć cała historia stanowi podłoże dla solidnej, wakacyjnej rozrywki.

Jeśli chodzi o postaci, to najlepsze wrażenie zrobili na mnie Rupert Friend w roli Krebsa oraz Mahershala Ali jako Kincaid. Pierwszy świetnie wcielił się w aroganckiego dupka, któremu zależy tylko na próbkach, a jeśli ktoś zginie, to już tak naprawdę nie jego wina. Oglądając, chyba wszyscy w kinie kibicowali by spotkał go zły los. Z kolei Ali, to naprawdę wspaniały aktor i nawet jeśli nie ma nic wielkiego do zagrania, to skala jego talentu robi tutaj różnicę. To jest po prostu aktor, któremu wierzę, gdy coś mówi, ale dodam też, że to chyba najlepiej napisana postać w filmie. Scarlett Johansson była dla mnie trochę zbyt nijaka.

Dinozaury, jak to dinozaury w całej serii, wypadają świetnie, chociaż w ostatnich trzech częściach odgrywały jednak większą rolę. Tutaj w znacznej mierze są po prostu zagrożeniem dla naszych ludzkich bohaterów. Bardziej przydają się tutaj w scenach w klimacie grozy, gdy trzeba zbudować napięcie i pokazać niebezpieczeństwo misji. Oczywiście, są wyjątki, jak scena, w której prehistoryczne stworzenia wiążą się ze sobą lub pojawia się malutki Aquilops, swego rodzaju maskotka filmu. Efekty specjalne są jednak doskonałe jak przystało na franczyzę.

Sceny akcji również wypadają w dużej mierze bardzo dobrze. Są dynamiczne i trzymające w napięciu. Cały finał Jurassic World: Odrodzenie jest bardzo mocno osadzony w klimacie grozy i według mnie wypada naprawdę świetnie i emocjonalnie. Ostatecznie jednak kierunek fabularny jaki obrali w nim twórcy nie do końca przypadł mi do gustu, tak jakby za wszelką cenę próbowali udobruchać widzów. Na realizację nie można narzekać, a pod względem aktorskim i reżyserskim film wypadł solidnie.

Najgorsze jest tutaj to, że w trakcie wielu scen zastanawiałem się jaki to ma sens, dlaczego bohaterowie postępują tak, a nie inaczej, albo po co wciąż odgrzewać ten sam kotlet. Tutaj wchodzimy na spoilerowe wody, więc jeśli nie widzieliście jeszcze filmu, to pomińcie następne akapity. Oczywiście, do filmu musieli wrzucić motyw rodzinki i zagrożonych przez dinozaury dzieci, co powtarza się od pierwszej części. Nie narzekałbym, ale tutaj rodzina Delgado została wrzucona na siłę, a przynajmniej takie wrażenie odniosłem. Akurat przypadkiem nasza misja otrzymuje sygnał SOS i postanawia go sprawdzić, a tam rodzinka, a na dodatek dinozaur, którego szukali. Co za przypadek, prawda?

Niektóre zachowania dinozaurów też wydały się mało wiarygodne, zwłaszcza gdy T-Rex odpuszcza pościg za wspomnianą rodzinką, choć ta ukrywa się za dwoma skalnymi filarami. Wyskakiwanie na dinozaury ze zwyczajnym pistoletem, podczas gdy mamy do czynienia z ekipą odpowiedzialną za bezpieczeństwo misji, woła o pomstę do nieba. No, a opakowanie po batoniku (swoją drogą bezczelna reklama Snickersa), które powoduje awarię w laboratorium i ucieczkę zmutowanego dinozaura jest naciągane bardzo grubymi nićmi. No i takich fragmentów można trochę tutaj naliczyć i zdecydowanie obniżają ocenę Jurassic World: Odrodzenie.

Niby są te braki logiki, część postaci jest tutaj tylko po to by spektakularnie umrzeć, humor bywa żenujący (zwłaszcza podróżujący z Delgado Xavier, ciągle upalony nastolatek), a film tak naprawdę nic nowego, ani oryginalnego do franczyzy nie wnosi, a jednak na Jurassic World: Odrodzenie bawiłem się dobrze. Wychodząc z kina nie miałem poczucia straconego czasu, akcja mi się podobała, dinozaury i główni bohaterowie również. Nie jest to żaden ideał, nie będzie to też największy hit tego lata i w żadnym razie nie jest to „odrodzenie” marki, ale jest to rozrywka skrojona pod wielki ekran i ostatecznie myślę, że warto udać się na to widowisko do kina.

Ocena: 6/10

Zdjęcia: Universal Pictures

Leave a Reply