Po miesiącach zapowiedzi, spotów telewizyjnych, kolejnych klipów, wywiadów z reżyserem i obsadą filmu oraz oficjalnego zdradzania kolejnych elementów fabuły, w końcu do kin trafił Superman. Promowany jako nowe otwarcie dla świata DC, tytuł przedstawił nam kolejnego odtwórcę roli kultowego superbohatera, ale czy jest to przebój na miarę najbardziej kasowych produkcji w historii? Sprawdźmy.
Sporo o fabule filmu zdradzono nam przed jego premierą, więc myślę, że fabuła specjalnie was nie zaskoczy. Superman pokazuje nam tytułowego bohatera w momencie, gdy jego decyzje spotykają się ze sprzecznymi opiniami społecznymi. Zatrzymując w pojedynkę konflikt, heros trafił na świecznik polityków, społeczeństwa, a także chciwego, bezwzględnego i chcącego pozbyć się Ostatniego Syna Kryptona, Lexa Luthora. To właśnie plan złoczyńcy stanowi trzon historii i napędza akcję produkcji.
James Gunn wyszedł z założenia, że historię pochodzenia Supermana praktycznie każdy zna, więc akcję swojego filmu osadził już w trakcie trykociarskiej „kariery” bohatera. Gdy poznajemy jego najnowsze wcielenie, działa on od trzech lat, pracuje jako Clark Kent w Daily Planet i chroni Metropolis przed kolejnymi zagrożeniami. Szybko rzuca nam się w oczy fakt, że zależy mu na ludziach i zrobi wszystko by ich ochronić. To ich życie stawia na pierwszym miejscu, co akurat odpowiada wizerunkowi herosa, który mam w swojej głowie.
Pokuszę się o stwierdzenie, że to jednak nie Superman jest prawdziwą gwiazdą tego filmu. Jest nią bowiem Lex Luthor, fantastycznie napisany tutaj przez Gunna i świetnie zagrany przez Nicholasa Houlta. Doskonale oddaje on złożoność tej postaci, pokazując znanego z komiksów złoczyńcę jako genialnego miliardera o przerośniętym ego, który nie boi się łamać prawa, by osiągnąć swoje cele. Nawet gdy na jego drodze staje potężny, a przez niektórych wychwalany niczym Bóg bohater.

Samo wprowadzenie do filmu i jego początek dał mi znać, że Gunn chyba do końca nie był przekonany jak się do tej historii zabrać. Superman rozpoczyna się bowiem od serii napisów, żartobliwie nawiązujących z jakiegoś powodu do liczby trzy, które nakreślają nam obecną sytuację w jakiej znalazł się Superman, a także krótko streszczając historię jego i metaludzi w ogóle. I wypada to według mnie sztywno i bez polotu. Na szczęście, później jest już lepiej, choć gdybym miał zapisać moje wrażenia, dotyczące produkcji w formie wykresu, to przedstawiałby on sinusoidę.
Powiem szczerze. Wizerunek tytułowego herosa przedstawiony w filmie, w dużym stopniu nie powiela się z moim wyobrażeniem Człowieka ze Stali. Prawdopodobnie większość widzów uda się do kina, mając z tyłu głowy swoją własną wizję kultowej postaci. Jeśli chodzi o mnie, to uważam, że wcielający się w Supermana David Corenswet spisał się naprawdę dobrze, a problemem jest tutaj scenariusz i pomysł Jamesa Gunna. Za dużo jest w głównym bohaterze luzu, prób śmieszkowania i wydaje się on być za bardzo… ludzki, a przez to, mimo bycia najpotężniejszym obrońcą planety, wypada nieraz na słabego i zagubionego.

Pomimo tego, większość pozostałych bohaterów filmu wypada w swoich rolach naprawdę świetnie. W ich przypadku James Gunn spisał się świetnie, jakby po prostu lepiej czując ich motywacje, potrzeby i charaktery. Błyszczy wspomniany Nicholas Hoult, ale także Rachel Brosnahan w roli Lois Lane. Choć mam uwagi odnośnie tego jak zarysowano jej relację z głównym bohaterem (kolejny przytyk wobec Supermana), to wypada fantastycznie jako nieustraszona dziennikarka z wyraźnym światopoglądem, dążąca za wszelką cenę do poznania prawdy.
Fantastycznie wypadają także postacie z drugiego planu. Zadufany i przekonany o swojej wielkości Guy Gardner, genialny i cudownie sarkastyczny Mr. Terrific, który pozytywnie mnie zaskoczył, czy charakterna i niedająca sobie w kaszę dmuchać Hawkgirl (niestety z mniejszą rolą), czyli członkowie „Justice Gang” nadają filmowi mnóstwo kolorytu. Ważną rolę odgrywa też kosmiczny, bardzo niesforny pies Krypto, źródło wielu zabawnych scen w filmie. Osób w mniejszych rolach mamy tutaj więcej i choć sprawdzają się w nich dobrze, to mam jednak wrażenie, że Gunn wrzucił ich do scenariusza zbyt wiele, co nie umniejsza jednak dobrze wykonanej przez obsadę pracy.

Chyba mój główny zarzut wobec scenariusza filmu jest taki, że wiele komediowych momentów umniejsza pewien patos i potęgę takiej postaci jak Superman. Ton fabuły nie pasuje mi do superbohatera DC. Historii nie ratuje również fakt, że te humorystyczne sceny przeplatają się nieraz z dramatycznymi i poważnymi wątkami. To wprowadza w narrację pewien chaos. Mamy tu do czynienia z dyskusją na temat granic bohaterstwa i tego, czy ktoś tak potężny jak Kal-El może robić co uważa za słuszne i przed nikim nie odpowiadać. Jest nawet wątek polityczny, w końcu punktem wyjścia jest konflikt dwóch państw, co przypomina w jakimś niewielkim stopniu (celowo lub nie) wydarzenia, mające miejsce obecnie na Bliskim Wschodzie, a potem Krypto gryzie swojego pana i rozwala wszystko wokół, a bohater żartuje, że musiał zabrać go z farmy rodziców by nie zagryzł krów. Jest w tym pewien zgrzyt.
Poza tym, jak przyzwyczaiły nas do tego produkcje superbohaterskie, Superman nie unika pewnych logicznych błędów i bezsensownych scen. Na przykład, dlaczego leczony promieniami słońca bohater nagle wydziera się jakby wyrywali mu flaki? I dlaczego Człowiek ze stali krwawi, choć rzekomo zranić może go tylko Kryptonit? No i dlaczego ci wszyscy ludzie w trakcie chaosu i zniszczenia stoją blisko Supermana zamiast uciekać przed zawalającymi się budynkami? Troszkę tego jest, ale na szczęście, te fragmenty filmu nie odznaczają się tak mocno by zaburzyć nam przyjemność z seansu. Nie jest to bowiem tytuł, na którym byśmy się nudzili.

Akcji mamy zatrzęsienie i humoru także. Jest tego za dużo, ale cały czas coś się dzieje, a fabuła pędzi na złamanie karku, co wielu młodszym widzom najpewniej przypadnie do gustu. Fajnie wypada też większość efektów specjalnych, choć strasznie dziwnie wyglądały sceny, w których dostawaliśmy zbliżenie na buźkę lecącego z zawrotną prędkością Supermana. Jest to mocno w stylu Strażników Galaktyki tylko bez równie dobrego scenariusza i emocjonalnego zaangażowania widza.
Mimo wielu mankamentów scenariusza i wrzucenia głównego bohatera na zbyt głęboką wodę, Superman mnie nie znudził. Nie jest to w żadnym razie fatalny film, mam jednak wrażenie, że zbyt familijny, skrojony pod nie potrafiące utrzymać skupienia przez więcej niż dwie godziny dzieciaki pokolenia Tik Toka. Superman wypada dość miałko, nie z winy Corensweta, ale fabułę ratują inni bohaterowie, część żartów (na szczęście te dobre przeważają) oraz dynamiczne sceny akcji.

Jednakże, nie liczy się tutaj w pełni sensowna historia, ale akcja i humor. Niektórzy myśleli, że James Gunn zrobi coś zupełnie innego w wydaniu superbohaterskim, a można odnieść wrażenie, że poszedł po najprostszej linii oporu a la Marvel. Gdybym miał jakiekolwiek oczekiwania wobec tego tytułu, to pewnie bym się zawiódł. Myślę, że tzw. „niedzielni” kinomani, którzy nie są za pan brat ze wszystkimi franczyzami mogą tutaj znaleźć mnóstwo frajdy. Nie jest to jednak moim zdaniem przebój na miarę Avatara, czy Avengersów.
Ocena: 6/10
Zdjęcia: Warner Bros.
