Black Beetle: Bez wyjścia – recenzja komiksu

Gdy większość czytelników komiksów myśli o detektywistycznych historiach, najprawdopodobniej, na myśl przychodzi im Batman. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę jego popularność. Przez lata pojawiło się jednak wiele oryginalnych komiksów, także w superbohaterskim klimacie. Najbardziej na ich tle wyróżnia się propozycja autorstwa Francesca Francavilli, zatytułowana Black Beetle: Bez wyjścia.

Colt City nie jest obce bezprawie. Mamy lata 40. XX wieku, a gangsterzy zdaję się rosnąć w siłę z dnia na dzień. Kto może im się postawić? Tutaj na scenę wchodzi tytułowy Black Beetle, tajemniczy, zamaskowany bohater z kilkoma gadżetami, ale przede wszystkim siłą swoich mięśni oraz inteligencją niezbędną, by nie pogubić się w świecie zagadek. Tym razem może jednak nie poradzić sobie z nadchodzącym zagrożeniem.

Bodaj najciekawszym aspektem komiksu jest dla mnie fakt, że główny bohater sprawia wrażenie przyziemnej, wręcz zwyczajnej postaci. Nie poznajemy jego prawdziwej tożsamości. Nie dowiadujemy się jaka motywacja stoi za jego walką ze wspomnianym bezprawiem. Sprawia wrażenie człowieka, który po prostu bierze sprawy w swoje ręce zamiast tylko o tym rozmyślać. Przez całość historii pozostaje jednak w dużej mierze tajemnicą.

Akcja napędza fabułę komiksu. W przypadku Black Beetle: Bez wyjścia ekspozycja głównego bohatera nie jest najważniejsza. Poznajemy za to Colt City w 1941 r., w które świetnie wpleciono wątek nazistowskich okultystów, element nadprzyrodzony i gangsterski półświatek. Podążamy tutaj od jednego śladu do kolejnego, podczas gdy tytułowy Czarny Żuk stara się rozwiązać zagadkę zabójstwa dwójki mafiosów i pomaga pracownicy muzeum, będącej na celowniku nazistów.

Ilustracje bardzo fajnie pasują tutaj zarówno do klimatu noir jak i do okresu, w którym toczy się akcja komiksu. Jest w nich coś retro, co rezonowało ze mną w trakcie lektury. Dotyczy to również rozkładu paneli w bardzo filmowym stylu, o czym zresztą sam autor opowiada w dodatkach do Black Beetle: Bez wyjścia. No i nie zapominajmy o detalach, które rozbudowują ten świat, choćby. gdy gdzieś w tle przewijają się fragmenty gazet, ale także w przypadku wizerunków postaci, które ożywają na naszych oczach.

Zupełnie nie przeszkadzała mi tutaj tajemniczość głównego bohatera i fabuły, choć niektórzy mogą te aspekty wypominać. Mnie zaciekawiło to jednak i tym bardziej chciałem przekonać się co jeszcze czeka Żuka. Co więcej, w Black Beetle: Bez wyjścia mamy do czynienia z pewnego rodzaju hołdem dla opowieści z pulpowych magazynów, które w latach akcji komiksu były u szczytu popularności. Dlatego znajdujemy tu pewne schematy i znane motywy (magiczny artefakt, tajemniczy złoczyńcy), jednak nie w takim stopniu byśmy całą historię uznali za sztampową, czy przewidywalną.

Choć Black Beetle: Bez wyjścia zawiera zeszyty wydane ponad dekadę temu, ten komiks to dla mnie prawdziwe odkrycie tego roku. Niezwykle stylowy i wciągający. Potrafi trzymać w napięciu i tworzy ciekawą, tajemniczą postać głównego bohatera. Choć historie nie są najbardziej rozbudowane, to szybkie tempo w połączeniu ze świetnymi ilustracjami momentami wręcz mnie hipnotyzowały. Gorąco polecam komiks wydawnictwa KBoom.

Ocena: 7,5/10

Leave a Reply