Ród Guinnessów – recenzja 1. sezonu

Steven Knight jest najlepiej znany jako twórca szalenie popularnego serialu Peaky Blinders. Nikogo zatem nie zdziwi fakt, że od każdego z jego kolejnych projektów widzowie podchodzą z wielką ciekawością. Czy uda mu się stworzyć kolejny przebój na miarę historii Tommy’ego Shelby’ego? Wydaje mi się, że jego najnowsza produkcja, Ród Guinnessów ma potencjał by takim hitem się stać.

Druga połowa XIX wieku. Dublin. To tutaj zastajemy dzieci zmarłego właśnie sir Benjamina Lee Guinnessa, przygotowujących się do jego pogrzebu. Szybko przekonujemy się, że prowadząca dochodowy browar, bogata rodzina nie jest jednak uwielbiana przez wszystkich rodaków. W społeczeństwie panuje podział, a sami Guinnessowie też nie są ze sobą zgodni w wielu kwestiach. Czy jednak uda im się pokonać przeciwności losu, przejmując schedę po ojcu i wprowadzając znamienity ród w nowe czasy? Właśnie o tym opowiada Ród Guinnessów.

Jak przypomina nam każdy z ośmiu odcinków 1. sezonu, historia ta jest oparta na faktach. Nie oznacza to jednak, że wszystko, co mamy tutaj okazję zobaczyć pokrywa się z rzeczywistością. Ta informacja pozwala nam jednak nabrać odpowiedniego dystansu do niektórych wydarzeń, których później jesteśmy świadkami. Tym bardziej, że Ród Guinnessów nie stara się być biograficznym dramatem kostiumowym, lecz rozrywkową produkcją, znajdującą oparcie w prawdziwych zdarzeniach. Tak się akurat składa, że świetnie się na tym polu sprawdza.

Co tak właściwie oferuje nam serial Netflixa? Mnóstwo akcji, bijatyk i krwi jak przystało na Irlandczyków. Jest też bardzo interesująca, przynajmniej dla mnie, warstwa historyczna, społeczna i polityczna, która przybliża nam burzliwą historię kraju. Dowiadujemy się o istnieniu Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego, tzw. Fenian, którzy dążyli do wyzwolenia państwa spod władzy Wielkiej Brytanii, co jednak ma miejsce przy użyciu moralnie wątpliwych metod. Mamy też przede wszystkim rodzinne relacje i wychodzące na jaw tajemnice oraz wady charakteru członków tytułowego rodu. Zdrady, romanse, dużo seksu i innego rodzaju uniesień. To chyba solidna dawka rozrywki, prawda?

Co najważniejsze, wszystkie wymienione przeze mnie elementy świetnie się ze sobą komponują. Nie mamy takiego poczucia, że któryś z nich przeważa nad innymi. Z każdego z nich czerpiemy też mnóstwo rozrywki, bo choć nieraz serial porusza poważne tematy, to jest też pełen humoru. Ród Guinnessów to wybuchowa mieszanka akcji, dramatu i komedii, ale to wciąż nie wszystko, co serial ma do zaoferowania widzowi.

Jako, że akcja kręci się wokół tytułowej rodziny, żeby wszystko odpowiednio zagrało, powinniśmy mieć do czynienia z kreacjami aktorskimi na wysokim poziomie. Tak się akurat składa, że Guinnessowie to barwni bohaterowie, a wcielający się w nich Anthony Boyle, Louis Partridge, Fionn O’Shea i Emily Fairn spisują się w swoich rolach wyśmienicie. Na papierze są to charyzmatyczne i interesujące postacie, ale to właśnie wymieniona czwórka nadaje im życia i kolorytu, błyskawicznie zaskarbiając sobie naszą przychylność. Każde z nich ma swoje przywary i tajemnice, a my zastanawiamy się, czy będą dalej w nie brnąć, czy może spróbują się zmienić. To z kolei napędza fabułę do przodu i zachęca nas do refleksji nad ich kolejnymi wyborami.

Większość akcji 1. sezonu kręci się wokół braci Arthura i Edwarda, którzy wspólnie prowadzą browar, ale mają odmienne spojrzenia na wiele kwestii związanych z jego działalnością. Tutaj na wierzch wychodzą różnice ideologiczne, a także kwestie wykorzystywania nielegalnych dróg do osiągania swoich celów. Interakcje między braćmi są zawsze pełne emocji i często nieprzewidywalne. Biorąc jednak pod uwagę fakt jak wiele innych, barwnych postaci oglądamy w serialu, chciałbym żeby poświęcono im równie dużo czasu co dwójce głównych bohaterów.

Nieco lepiej nakreślając wam sylwetki najciekawszych z postaci, wspomnę, że Arthur to pewny siebie najstarszy z rodzeństwa lowelas, którego nieraz ponoszą emocje, a Edward to chłodno kalkulujący, nie potrafiący odnaleźć się w konwenansach mózg rodzinnego biznesu. Ich siostra, choć sprawia wrażenie świętej i poświęca się filantropii, ma na koncie swoje grzeszki mimo małżeństwa z pastorem. No, a najmłodszy z braci, to w zasadzie istna katastrofa, ciągle pijany, nie umiejący pogodzić się z najsłabszą pozycją, zagubiony chłopak. W oko wpada nam też wierny sługa rodu, człowiek od brudnej roboty, ale także dogadzania w bardzo przyjemny sposób, pan Rafferty. Postaci są naprawdę charyzmatyczne i jest ich o wiele więcej, ale wspomniana grupa dobrze nakreśla z jakiego rodzaju charakterami mamy tu do czynienia.

Imponująca jest realizacja serialu. Ród Guinnessów, od kostiumów, przez charakteryzację, scenografią, choreografię scen walki i oddanie XIX w. klimatów zaimponował mi na każdym etapie fabuły 1. sezonu. Po prostu wygląda to świetnie i wiarygodnie. Nie musimy poddawać w wątpliwość żadnych zwyczajów, czy historycznych wydarzeń, nawet jeśli nie pokrywają się one w pełni z faktami. Wczuwamy się w serial od pierwszych minut, a ten wciąga nas na całego.

Ród Guinnessów, to dla mnie jedno z odkryć 2025 roku. Świetny, dynamiczny, interesujący, a przede wszystkim wciągający serial. Nie jest to produkcja, która stara się być telewizyjnym arcydziełem, ale dostarcza rozrywki na naprawdę wysokim poziomie, zachwyca zwrotami akcji, kreacjami aktorskimi i przedstawionym światem. To zupełnie inny tytuł niż Peaky Blinders, ale Steven Knight po raz kolejny udowadnia nam, że doskonale odnajduje się w historycznych realiach, serwując widzom oryginalną serię, od której nie sposób się oderwać!

Ocena: 7,5/10

Zdjęcia: Netflix

Leave a Reply