Przez wiele lat historii kinematografii uzbierało się trochę tytułów, które początkowo były źle przyjęte, a z biegiem czasu okazywały się być klasykami. Opinia na temat filmów potrafi zatem dojrzewać w widzach, a poza tym, ich kolejne pokolenia potrafią zdecydowanie się od siebie różnić. Sam miałem właśnie okazję obejrzeć film, który wraz z premierą został wielką klapą, a dopiero po latach zmieniło się zdanie na jego temat. Jednakże, ja w przeciwieństwie do widzów sprzed ponad czterech dekad, od razu dostrzegłem coś oryginalnego w filmie Coś.
Gdy słyszycie Coś, zapewne w głowie świta wam jakaś historia, może kojarzycie fabułę lub bohaterów, może miejsce akcji. Po prostu coś wam w głowie świta. Film z 1982 roku, to jedna z najlepszych produkcji twórcy kina grozy, Johna Carpentera, co zapewne nie umknęło uwadze wielu kinomanów. No, ale czym jest to tytułowe „coś”?
Akcja filmu zabiera nas do antarktycznej stacji badawczej, gdzie poznajemy grupkę amerykańskich naukowców. Nim jednak bliżej się z nimi zaznajamiamy, jesteśmy świadkami dosyć dziwnej sceny. Oto helikopter mknący przez mroźne przestworza ściga psa rasy husky. Co więcej, jeden z pasażerów śmigłowca próbuje zabić psa, co wzbudza w nas jedynie większą konsternację. Ostatecznie, pościg kończy się we wspomnianej bazie, a to dopiero początek dziwnych zdarzeń, które będą miały dalej miejsce w ciągu niecałych dwóch godzin seansu.
Coś skupia się na potworze/obcej istocie, która potrafi przyjąć postać innych żywych stworzeń, w tym ludzi. Łatwo można się domyślić, że nie ma dobrych zamiarów. Tylko jak wykryć takie zagrożenie? Jak grupka mieszkających ze sobą od dłuższego czasu pracowników stacji może sobie zaufać, gdy pośród nich znajduje się wróg? Film stara nam się pokazać jak ten brak zaufania może zmienić, a nawet zniszczyć człowieka.
Sam pomysł na fabułę filmu wydał mi się być fascynujący. Dziś, był już niejednokrotnie wykorzystywany przez wielu twórców, ale z czymś podobnym w 1982 r. raczej się nie spotkano. Gdy dodamy do tego sposób w jaki Carpenter buduje napięcie, potęguje strach w swoich bohaterów, a dzięki izolacji od świata rozbudza także poczucie paranoi i nieuchronnej porażki, otrzymujemy naprawdę oryginalną i wciskającą w fotel produkcję. Zresztą, w taki właśnie sposób oglądałem Coś.

Jak dla mnie, zastosowane w filmie praktyczne efekty specjalne są po prostu genialne! Tytułowa istota wygląda obrzydliwie i przerażająco. Dawno nie widziałem niczego tak okropnego, co jednocześnie wzbudza taki strach, że chcemy uciec na drugi koniec świata, a z drugiej strony, na sam jej widok ma się odruch wymiotny. Wszystko co jest z tym organizmem związane wygląda tutaj według mnie świetnie. Film po ponad 40 latach od premiery nie prezentuje się pod tym względem gorzej niż wiele współczesnych sci-fi.
Wielką niespodzianką był dla mnie fakt, że muzykę do filmu skomponował legendarny Ennio Morricone! Jako, że uwielbiam jego utwory, już na starcie byłem pozytywnie nastawiony. Jak się szybko okazało, słusznie. Ścieżka dźwiękowa jest niezwykle klimatyczna, minimalistyczna i łatwo wzbudzająca w nas różne emocje, zwłaszcza poczucie strachu. Idealnie oddaje atmosferę niepokoju i położenie, w którym znaleźli się bohaterowie.
Choć wspomnianych bohaterów mamy tutaj sporo, to Carpenter uznał, że nie musimy bliżej poznawać każdego z nich. Zdecydował się na minimalną ekspozycję, bo tez nie to jest najistotniejsze w tej historii. Opowiedział nam o nich wystarczająco dużo byśmy wiedzieli kto jest twardzielem, kto śmieszkiem, a kto naukowcem. Wiemy kto odgrywa w stacji jaką rolę. Jednocześnie, nie wchodząc szczegółowo w życiorysy postaci, później trudniej jest nam odgadnąć w kogo z nich mogła przemienić się istota. Oczywiście, na pierwszy plan wychodzi Kurt Russell, klasa sama w sobie, ale moim zdaniem reszta obsady (m. in. Wilford Brimley, Keith David, Donald Moffat, Richard Dysart, czy T.K. Carter) spisuje się równie dobrze.

Ta historia po prostu niezwykle wciąga. W trakcie seansu, w naszej głowie, ciągle pojawiają się kolejne pytania. Powoli odkrywamy część tajemnicy stojącej za tytułowym stworem. Udziela nam się ten klimat paranoi, tym bardziej, że nie wiemy jak ta istota się zachowa, kiedy i czy zaatakuje, ani kto może zginąć. Carpenter nie owija w bawełnę i nie oszczędza zarówno swoich bohaterów jak i widzów. Jest krwawo i brutalnie jak przystało na film grozy. Coś opowiada niesamowitą historię i jedyne czego nie potrafię zrozumieć, to fakt, że w 1982 roku odbiorcy tego nie dostrzegli.
Ocena: 8/10
Zdjęcia: Universal Pictures
