Jedna bitwa po drugiej – recenzja filmu

Każdy z nas prowadzi jakąś walkę w swoim życiu. Nie musi ona być głośna, ani spektakularna, choć bywają i takie. Jedni walczą o swoją rodzinę, inni o godne życie, a niektórzy wręcz o przetrwanie. Ta walka może jednak przyjąć o wiele większą skalę, co w niezwykle oryginalny sposób pokazuje Paul Thomas Anderson w swoim najnowszym filmie zatytułowanym Jedna bitwa po drugiej.

Paul Thomas Anderson, to jeden z tych reżyserów, który nie produkuje filmów seryjnie, ale zawsze można liczyć na bardzo wysoką jakość jego obrazów. Od Magnolii, przez Aż poleje się krew i Mistrza, aż po Wadę ukrytą, czy Nić widmo. Każdy z jego filmów zapada nam w pamięć, gwarantując niezwykłe doświadczenie. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego z nich jakim jest Jedna bitwa po drugiej.

Wystarczyłoby spojrzeć na samą obsadę filmu by się nim zainteresować. Leonardo DiCaprio, Sean Penn, Benicio del Toro. Same nazwiska działają na wyobraźnię miłośników kinematografii. Tylko, że film, to nie tylko gwiazdy w obsadzie. To przede wszystkim historia, która powinna widza zaintrygować i zaangażować, a jeśli idzie w parze ze świetnymi kreacjami aktorskimi, to spokojnie można mówić o jednej z najlepszych produkcji roku. Tak się akurat składa, że moim zdaniem Jedna bitwa po drugiej, te wymagania spełnia.

Nie jest łatwo krótko wyjaśnić, o czym opowiada film, ale postaram się to zrobić, nie zdradzając wam zbyt wiele. Obraz śledzi losy członków lewicowej grupy rewolucyjnej, których czyny mają być oznaką walki o wolność. Gdy jedna z akcji idzie nie po ich myśli, a liderka bandy wydaje jej członków w zamian za nowe życie, bohaterowie, w tym jej kochanek i ich dziecko uciekają i przybierają nową tożsamość. Po latach spokoju ich śladem podąża jednak człowiek, który wcześniej ich pogrążył.

Żeby dokładnie opowiedzieć o fabule, musiałbym wejść w szczegóły, których wolałbym wam teraz oszczędzić. Odkrywanie tej historii to bowiem jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Podkreślę jednak, że w rolę ojca/paranoika wciela się Leonardo DiCaprio, który w filmie walczy o odzyskanie porwanej córki (w tej roli Chase Infiniti). Na jego drodze staje z kolei pułkownik Steven J. Lockjaw (Sean Penn), a do całej historii zostało jeszcze wrzucone tajne stowarzyszenie suprematystów, do którego ten chce dołączyć.

Film wyróżniają przede wszystkim trzy mocne kreacje aktorskie. DiCaprio jako ciągle ujarany ojciec, który jest cieniem rewolucjonisty sprzed lat, a który musi podjąć niezwykły wysiłek aby ocalić córkę. Jest w tej roli dużo humoru, ale to zniuansowana, a nie komediowa kreacja, która nie tylko symbolizuje walkę rodzica o dziecko, ale również zaznacza jak bardzo może zmienić się ideologia po latach tacierzyństwa, a także jak wielkie są różnice między dzisiejszymi rodzicami, a ich dziećmi z pokolenia Z.

Obok DiCaprio, który w swojej roli odnajduje się znakomicie, najbardziej w pamięć zapada nam filmowy antagonista, Lockjaw. Genialnie zagrał go Sean Penn, który zasługuje za to na wszelkie pochwały. Od sposobu mówienia i poruszania się, aż po drobne tiki, ale przede wszystkim kontrastujące wymiary osobowości bohatera, któremu poniżenie wydaje się sprawiać przyjemność. Dodać należy, że jest negatywnie nastawiony do mniejszości i migrantów, chcąc dołączyć do suprematystów. Małą, ale świetną rolę ma tutaj również Benicio del Toro, rzucający na lewo i prawo mądrościami zen, nauczyciel karate i jeden z liderów lokalnej społeczności.

Wydaje mi się, że Anderson stara nam się powiedzieć za sprawą tej pełnej zwrotów akcji, zakręconej historii, że zarówno po konserwatywnej jak i liberalnej stronie barykady stoją ludzie, których poglądy mogą się zmieniać, nawet jeśli za nic w świecie głośno tego nie powiedzą. Uzmysławia nam również, że tkwienie w jednej ideologii i nie otwieranie się na to, co nowe, może sprowadzić na nas katastrofę. Trzeba przyznać, że reżyser podejmuje się bardzo aktualnego tematu, zwłaszcza w skonfliktowanych Stanach Zjednoczonych Ameryki i moim zdaniem udaje mu się go „ugryźć” z bardzo ciekawej strony i w oryginalny sposób.

Ogromne wrażenie robi widowiskowość filmu. Dotyczy to wielu sekwencji akcji, zarówno walczących rewolucjonistów jak i sił zbrojnych zamieniających małe miasteczko w istną strefę wojny oraz uciekających ciągle bohaterów. Widać jak dopracowane i świetnie nakręcone zostały te sceny, w których nie brakowało praktycznych efektów specjalnych oraz kaskaderskich popisów. Czasem ma się wrażenie, że ogląda się prawdziwe zamieszki, czy starcia rewolucjonistów z wojskiem i policją. Kamera wydaje się zawsze doskonale wiedzieć, z której strony pokazać nam wydarzenia, jednocześnie nie zwalniając tempa akcji.

Z jednej strony Jedna bitwa po drugiej jest widowiskiem na dużą skalę, a z drugiej, mamy tutaj bardzo osobistą historię ojca, podążającego za córką. Reżyser świetnie te dwa elementy ze sobą połączył, nadając całości unikalny klimat. Nie jest to bowiem typowy film akcji, dramat, czy thriller. Są sceny, w których można wręcz posikać się ze śmiechu, choćby słuchając głównego bohatera, kłócącego się przez telefon z konspiratorem, który ma wskazać mu miejsce kryjówki. Mamy jednak również bezwzględnego Lockjawa, którego chciałoby się zmieść z powierzchni ekranu i który wywołuje same negatywne emocje. Są trzymające w napięciu sceny akcji i poruszające zakończenie. To naprawdę niezwykła mieszanka i prawdopodobnie najciekawsza i najlepsza historia 2025 roku, którą po prostu trzeba poznać.

Ocena: 8/10

Zdjęcia: Warner Bros. Pictures

Leave a Reply