Wśród wielu franczyz, które z latami zaczęły rozmieniać się na dobre, chyba najgorszy los spotkał serię Terminator. Najnowsze odsłony tego niegdyś popularnego cyklu sci-fi były tanim odcinaniem kuponów i za nic nie dorównywał pierwszym dwóm częściom w reżyserii Jamesa Camerona. Postanowiłem nawet utwierdzić się w tym przekonaniu, powracając do debiutanckiej części, która po dziś dzień trzyma się świetnie.
W 1984 roku James Cameron w świetnym stylu przywitał się szeroką publicznością swoim niskobudżetowym thrillerem sci-fi o zabójczej maszynie przysłanej z przyszłości by zabić matkę przywódcy ruchu oporo skierowanego przeciwko maszynom, zanim ten się narodzi. W ślad za nim podąża jeden z członków rebelii, który zrobi wszystko, by go powstrzymać. Taka właśnie historia, z budżetem rzędu nieco ponad 6 mln dolarów, na stałe zapisała się w historii gatunku oraz kinematografii.
Choć w grę wchodzi podróż w czasie i związane z nią paradoksy, fabuła filmu Terminator nie należy do najbardziej skomplikowanych. Jednakże, tu gdzie scenariusz wykazuje pewne mankamenty, do głosu dochodzą świetne teksty, doskonale obsadzeni głównie bohaterowi, niesamowite jak na lata 80. efekty specjalne i całe mnóstwo trzymającej w napięciu akcji. Krótko mówiąc, rozrywki tutaj nie brakuje.
Przede wszystkim, film stawia właśnie na wartką akcję. Trzyma ona w napięciu przez co nawet nie ma zbyt wiele miejsca na rozwój bohaterów. Sarah Connor musi uciekać przed śmiercią i co zrozumiałe oraz wiarygodne, w ogóle nie potrafi odnaleźć się w tej sytuacji. Nie ufa nawet przysłanemu z przyszłości rebeliantowi, która ma ją ochronić. To również ma ręce i nogi. Z czasem rodzi się między nimi nić porozumienia, ale najważniejsze informacje o postaciach otrzymujemy w skrótowy sposób.

Świetnie w tytułowej roli spisał się Arnold Schwarzenegger, który wciąż był na początku swojej kariery jako gwiazda kina akcji, a dodatkowo nie wcielał się w rolę złoczyńcy. Jako bezwzględna, pozbawiona emocji maszyna do zabijania zaprezentował się wyśmienicie, pokazując, że nie jest jedynie „kupą mięśni”, choć te też swoje zrobiły w zbudowaniu przekonującego portretu antagonisty. Ta kreacja wniosła element horroru i pomogła w budowaniu napięcia, bo kto nie bałby się kogoś takiego dybiącego na jego życie?
Naprawdę wspaniale prezentują się praktyczne efekty specjalne zastosowane w filmie. Nie da się ukryć, że niektóre z nich dzisiaj da się wypatrzyć gołym okiem, jak choćby podniszczone fragmenty ciała tytułowego bohatera, ale jak na lata 80. wyglądają po prostu czadowo. Dotyczy to nie tylko samego Terminatora, ale także scen z przyszłości. Widać, że budżet nie był wysoki, ale Cameron zrobił z niego świetny pożytek, tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że znaczna część fabuły to właśnie sekwencje akcji.

Chociaż ma się niedosyt związany z ekspozycją bohaterów oraz świata przyszłości i buntu maszyn, o którym tu i ówdzie wrzucane są pewne informacje, Terminator sprawia niezwykłą satysfakcję. Może chodzi właśnie o to, że po obejrzeniu filmu chce się poznać kolejne fragmenty większej układanki, która doprowadziła do rozwinięcia się jego/fabuły. Mało który współczesny film tak trzyma w napięciu, imponując rozmachem i akcją, stanowiąc dla widza czystą rozrywkę. Po seansie moja ocena filmu tylko wzrosła na tle jego najnowszych części.
Ocena: 7,5/10
Zdjęcia: Amazon MGM
