
Po uratowaniu świata przed Dormammu z Mrocznego Wymiaru, dołożeniu wszelkich starań by ocalić ludzkość przed Thanosem, a także naprawieniu wspólnego – choć się do tego nie przyzna – problemu jego i Spider-Mana, Doktor Strange powraca. Tym razem musi jednak uratować nie jeden lecz wiele światów, gdyż stawką są losy Multwiersum! Przygotujcie się na kolejną dawkę świetnej rozrywki od Marvela, tym razem w postaci filmu Doktor Strange w Multwiersum obłędu.
Nasz kochany doktor ma koszmary. W nich pojawia się on sam w zupełnie nowym wizerunku oraz tajemnicza młoda dziewczyna. Razem uciekają przed jakimś demonem, potworem, czy innym lichem, a zmierzają w kierunku magicznej księgi Vishanti, która daje czarodziejom moc, pozwalającą pokonać każde przeciwności losu. Sen nie kończy się dla bohatera dobrze, gdyż ten w nim umiera. I wtedy następuje przebudzenie.
Jak się nieco później przekonujemy, w prywatnym życiu Strange’a też nie jest najlepiej. W końcu jego ukochana Christine Palmer wychodzi za mąż za innego. Widzimy, że bohaterowi mocno ciąży to na sercu, choć z sobie charakterystyczną arogancją zgrywa twardziela, po którym spływa to jak po kaczce. Szczęście w nieszczęściu sprawia, że doktor musi wcześnie opuścić wesele, gdyż w Nowym Jorku pojawia się zagrożenie. Wielki, jednooki potwór siejący spustoszenie. Co ciekawe, goni on pewną tajemniczą dziewczynę.
Strange z pomocą Wonga pomaga dziewczynie, lecz ta wciąż ucieka. Gdy sytuację udaje się opanować przychodzi czas na wyjaśnienia. America Chavez posiada zdolność podróżowania między wymiarami, lecz jej nie kontroluje. Ktoś chce ją od niej przejąć, co stanowi ogromne zagrożenie dla całego Multiwersum. Sen naszego Strange’a tak naprawdę miał miejsce, lecz w innym wymiarze. Tamten dziewczynie nie pomógł, ale może uda się to naszemu Stephenowi?
Tak w dużym skrócie wygląda zarys fabuły filmu Doktor Strange w Multiwersum Obłędu. Choć wiele osób spodziewało się ogromnego widowiska na miarę Avengers, to otrzymaliśmy kontynuację solowych przygód Strange’a. I bardzo dobrze, bo kto jak kto, ale to właśnie Strange zasługuje na więcej miejsca w MCU i to nie tylko ze względu na skalę jego możliwości, ale ze względu na jego bardzo ciekawą i złożoną osobowość.

W Doktor Strange w Multiwersum Obłędu mamy wszystko to za co wielu widzów kocha filmy Marvela. Dynamiczna akcja, charakterystyczni bohaterowie, zatrzęsienie tzw. easter-eggów, mnóstwo efektów specjalnych oraz zaskakujące zwroty akcji. Tym razem dostaliśmy dodatkowo element kina grozy, gdyż za kamerą widowiska stanął Sam Raimi oraz kontynuacje wątków z kilku produkcji Marvela – Doktor Strange, Avengers: Koniec Gry oraz WandaVision.
Film pokazuje nam okoliczności w jakich Strange znalazł się po tzw. blipie czyli odwróceniu pstryknięcia Thanosa. Widzimy, że znajdują się osoby, które nie wierzą, że to był jedyny sposób na pokonanie szalonego Tytana jak twierdził bohater. Co jednak ważniejsze, w trakcie tej dynamicznej, nie pozwalającej wytchnąć akcji twórcy filmu stawiają pytanie “Czy Strange jest szczęśliwy?”. Choć mag uważa, że jak najbardziej to dostrzegamy, że wcale tak nie jest.
Największym pozytywem Doktor Strange w Multiwersum Obłędu jest gra aktorska dwójki Cumberbatch-Olsen. Doskonale odnajdują się w swoich rolach, ale nic w tym dziwnego gdyż ich postacie ewoluują. To nie są już ci sami bohaterowie co kiedyś. W szczególności dotyczy to Wandy Maximoff, która by osiągnąć swoje cele zwróciła się ku mrocznej ścieżce. Z kolei wciąż arogancki i pewny siebie Strange pokazuje, że najbardziej liczy się dla niego ludzkie życie i nie postępuje tak jak jedna z jego wersji z innego uniwersum. Chce uratować Americę, choć mógłby spokojnie odebrać jej moc i sam rozprawić się z nadchodzącym zagrożeniem. Bardzo dobrze zaprezentowała się też nastoletnia Xochitl Gomez, która wcieliła się w przemieszczającą się po multiwersum bohaterkę. Jej przyszłość w świecie Marvela prezentuje się w jasnych barwach, potrafiła dotrzymać kroku wielkim aktorom i postaciom, co nie było przecież takie łatwe.

Świetnie wypadają także elementy grozy wprowadzone tutaj przez Sama Raimiego. Nie można powiedzieć, że Doktor Strange w Multiwersum Obłędu to horror jako taki, ale są tu momenty gdy widz wręcz podskakuje z fotela. Zupełnie jak nie w stylu Marvela mamy również naprawdę krwawe i brutalne sceny, przede wszystkim podkreślające potęgę Szkarłatnej Wiedźmy. Choć te elementy nie dominują nad estetyką MCU to bardzo mocno odciskają swoje piętno na filmie i chwała za to reżyserowi.
Jeśli chodzi o efekty specjalne to film zaczyna się pod tym względem przeciętnie, żeby nie powiedzieć słabo. Chodzi o walkę z wielkim okiem, którą z pewnością kojarzycie ze zwiastunów. Wypada ona sztucznie i gołym okiem widać tu zastosowanie tzw. green screen. Na szczęście, potem jest już tylko lepiej, żeby nie powiedzieć, że wręcz genialnie. Podróż głównego bohatera przez kolejne uniwersa to prawdziwa uczta dla oka widza. Nic nie przebije jednak muzycznego pojedynku Strange’a. Tak więc, poza samym początkiem Doktor Strange w Multiwersum Obłędu wypada pod względem wizualnym oryginalnie i po prostu bardzo dobrze.
Jeśli chodzi o gościnne występy, czyli jeden z aspektów, którym bardzo mocno promowano film, to mam co do nich mieszane odczucia. Z jednej strony cieszy pojawienie się pewnych postaci, których nie będę wam zdradzał. Jednakże, z drugiej strony sposób w jaki zostały one potraktowane oraz piętno jakie odcisnęły na przygodach Doktora Strange’a pozostawiają wiele do życzenia.

Dla mnie Doktor Strange w Multiwersum Obłędu wypada naprawdę solidnie choć wciąż mam wrażenie, że postać Doktora Strange’a ma nam o wiele więcej do zaoferowania niż ten film pokazał. To świetna rozrywka i wydaje mi się, że nawet jeśli ominęliście kilka produkcji Marvela, to twórcy tego tytułu postarali się by fabuła była przejrzysta i zrozumiała dla większości widzów. Bawiłem się doskonale. Z filmów MCU, które ukazały się po Avengers: Koniec Gry nowe perypetie Stephena Strange’a ustępują jedynie Spider-Man: Bez drogi do domu. Jest to tytuł, który musicie obejrzeć w kinie, gdyż inaczej wiele stracicie.
Zdjęcia: Disney