Jednym z najbardziej wyczekiwanych powrotów do świata Gwiezdnych Wojen był od dawna powrót Obi-Wana Kenobiego. Od dawna mówiono o możliwym tytule z tym bohaterem w roli głównej, a jej ostatni odtwórca czyli Ewan McGregor był na taki ruch zdecydowanie otwarty. W końcu dowiedzieliśmy się o pracach nad serialem, aż w końcu w ciągu ostatnich kilku tygodni mieliśmy okazję zobaczyć efekty pracy ludzi z Disneya. Zapraszam do poznania pierwszego sezonu produkcji Obi-Wan Kenobi.
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce
Akcja serialu toczy się jakieś 10 lat po wydarzeniach z epizodu III Zemsta Sithów. Po wydaniu rozkazu 66 rozpoczęła się eksterminacja Jedi. Jak widzimy na samym początku historii Obi-Wana gdzieniegdzie przedstawiciele zakonu ukrywają się przed Imperium. Ich śladem podąża specjalny oddział Inkwizytorów. Nie mija wiele czasu, a dowiadujemy się, że jedna z przedstawicielek ciemnej strony mocy stara się zrobić wszystko by znaleźć jednego z największych wojowników Jedi, czyli właśnie Kenobiego.
A co porabia nasz główny bohater? Ukrywa się na Tatooine, mając pieczę nad młodym Lukiem Skywalkerem. Znalazł sobie pracę, a pomieszkuje w grocie, gdzieś na pustyni. Okazuje się jednak, że główna oś akcji serialu zabiera nas w zupełnie inne miejsce, a nawet miejsca. Wszystko zaczyna się na planecie Alderaan, gdzie odnajdujemy drugie dziecko Anakina Skywalkera, czyli Leię.
Nie mija wiele czasu, a orientujemy się, że wszystko jest tutaj ze sobą powiązane. Obi-Wan Kenobi skupia się na porwaniu księżniczki Lei oraz akcji ratunkowej, której po wielu przemyśleniach podejmuje się główny bohater. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że zajście ma na celu wyciągnięcie go z ukrycia. Zemsty na Jedi pragnie bowiem Darth Vader.
Obi-Wan Kenobi – plusy
Nowy tytuł z uniwersum Gwiezdnych Wojen ma swoje plusy i minusy. Zacznijmy od pozytywów. Największym z nich jest sposób w jaki poprowadzono tu postać Kenobiego. Przyglądamy się rozterkom mistrza, który ma na sumieniu swojego byłego ucznia. Po części czuje się on odpowiedzialny za dominację Sithów oraz Imperium. Twórcy serwują nam tutaj jego przemianę od wycofanego, zmęczonego życiem, oderwanego od Mocy weterana do silnego, pewnego siebie mistrza Jedi jakim był przed zakończeniem Wojen Klonów.
Swój udział w genialnym sportretowaniu Obi-Wana ma oczywiście Ewan McGregor, który w tej roli odnajduje się świetnie. Świetnie pokazuje nam wewnętrzne rozterki Jedi, walczące w nim emocje. Rozbudowuje postać o nowe elementy, serwując nam zarówno mistrza którego pokochaliśmy przed laty jak i dodając zupełnie nowe, ciekawe aspekty bohatera.

Pani reżyser Deborah Chow doskonale potrafi także zagrać na nostalgii. W tym aspekcie szczególnie satysfakcjonujący jest finał serialu, który na myśl przywodzi najważniejsze momenty z gwiezdnej sagi. Objawia się on m. in. w interakcjach bohatera z Leią, czy scenami retrospekcji, w których Obi-Wan Kenobi przypomina nam rzeź padawanów, ale również pokazuje nowe sceny takie jak trening Kenobiego z Anakinem.
Nie wszystko zagrało jak należy
Niestety, serial ma swoje wady. Po pierwsze, często widać jakby Obi-Wan Kenobi był robiony po kosztach. Lokacje bywają uproszczone i ograniczone, a efekty specjalne nie zawsze wyglądają przekonująco. W myślach powracają mi słowa George’a Lucasa, który jeszcze jako właściciel LucasFilm mówił, że seriale z uniwersum Gwiezdnych Wojen nie powstają ze względów finansowych. Dobrze to widać na przykładzie serialowych produkcji Disneya. W tym miejscu wspomnę o żenującym według mnie wyglądzie Wielkiego Inkwizytora, a także niespecjalnie odmłodzonego Haydena Christensena w roli Anakina.
Zresztą sami Inkwizytorzy wypadają tutaj bardzo blado. Rozumiem, że wszystko kręci się wokół Obi-Wana, ale to nie oznacza, że inne postaci należy traktować jak pionki, czy elementy tła. Twórcy największe znaczenie po stronie ciemnej strony mocy dali Trzeciej Siostrze – Inkwizytorce Revie. W moich oczach była postacią nudną, irytującą i nawet finał jej wątku wydał mi się rozczarowujący.
Obi-Wan Kenobi przede wszystkim dla fanów
Generalnie, Obi-Wan Kenobi jest serialem dla fanów mistrza Jedi, który niewiele wnosi do uniwersum Gwiezdnych Wojen. Uzupełnia kanon o pewne fakty, ale całościowo wypada dosyć przeciętnie. Tylko momentami czujemy magię Star Wars. Potrzeba czegoś więcej niż kleju z postaci Kenobiego, żeby ta konstrukcja tworzyła całość, z której przyjemność może czerpać każdy widz. Doceniam starania, a przede wszystkim występ McGregora, ale dla mnie to za mało.
Zdjęcia: Disney Plus