Thor: Miłość i grom – recenzja filmu

Film Avengers: Koniec gry stanowił podsumowanie kilkunastoletniej historii, rozgrywającej się w uniwersum Marvela. Jednocześnie, otworzył on wiele nowych możliwości dla superbohaterów. Osobiście, najbardziej wyczekiwałem dalszych losów boga piorunów, który w niedługim czasie stracił niemal wszystko na czym mu zależało. Teraz rozpoczyna się kolejny rozdział w jego życiu. Czas dowiedzieć się kim tak naprawdę jest nasz heros w filmie Thor: Miłość i grom.

Co, jak gdzie i kiedy

Thor podróżuje, starając się znaleźć swoje miejsce we wszechświecie. Po pokonaniu Thanosa wziął się za siebie i doprowadził swoje ciało do perfekcji. Gdy tylko jego potęga jest potrzebna, pomaga on Strażnikom Galaktyki w różnych walkach. Bohater nie zdaje sobie sprawy, że trajektoria jego życia przyjmie bardzo konkretny tor za sprawą zabójcy Bogów. W ciągu dwóch godzin przekonujemy się, gdzie zaprowadzi go ta przygoda.

Tak w dużym skrócie można opisać film Thor: Miłość i grom. Przechodząc do szczegółów, nowy tytuł Marvela to taka misja ratunkowa. Bohater zbiera ekipę, która musi uratować porwane przez Rzeźnika Bogów Gorra asgardzkie dzieci. Jednocześnie, nie mogą dopuścić by złoczyńca znalazł drogę do najwyższej mocy zwanej Wiecznością. Ta może bowiem spełnić jego dowolne życzenie, a wiemy czego będzie sobie życzył.

Thor: Miłość i grom – romantyczna komedia z poważnymi wątkami

W filmie mamy dwa przeciwstawne elementy. Z jednej strony, pojawia się bodaj jeden z najlepszych i najciekawszych rywali superbohaterów sportretowanych do tej pory. Christian Bale robi w tej roli zdecydowaną różnicę. Ma w sobie coś z psychopaty, ale przede wszystkim Gorr posiada bardzo dobrą motywację by zabijać Bogów. Utrata jedynej córki, porzucenie przez Boga, któremu zawierzyliśmy całe życie, to wątki rzadko spotykane u Marvela. Aktor świetnie balansuje między bezwzględnością, a szaleństwem i jest po prostu przerażający.

Z drugiej strony, w bardzo dużej mierze Thor: Miłość i grom jawi się nam jako rock’n’rollowa, kosmiczne komedia romantyczna. Już pierwszej scenie, w której pojawia się główny bohater, reżyser daje nam to do zrozumienia. Ruszający do walki Odinson, bierze bowiem swój topór i korzysta z niego niczym wiedźma ze swojej miotły. I tak za sprawą dwóch wyżej opisanych scen Taika Waititi nadaje ton swojemu filmowi.

Christian Bale jako Gorr w Thor: Miłość i grom

Jeśli chodzi o humor, to jest go tutaj całe zatrzęsienie. Większość żartów trafiła w gust mój oraz reszty widzów obecnych na wypchanej sali kinowej. Nie oznacza to jednak, że nie zdarzają się drętwe i suche kawały. Komedia przejawia się tutaj nie tylko w dialogach, lecz również w niektórych postaciach. Genialnie Zeusa sportretował Russell Crowe, wyolbrzymiając największego z Bogów do granic możliwości. Wszystko od jego akcentu, przez sposób poruszania się, aż po ogromne ego uczyniło tego bohatera bardzo miłą niespodzianką.

Nie tylko Thor. Nie tylko dla fanów Marvela

Poza wspomnianym wyżej Nowozelandczykiem trzeba wspomnieć o absurdalnych tekstach Korga, Thorze momentami bardziej zakochanym w Mjolnirze niż Jane, czy jednym z Bogów, wyglądającym jak pierożek. Do tego ekran skradły wyjące, latające, kosmiczne kozy. A to wszystko w rytm utworów Guns N’ Roses. Jeśli uważaliście, że Thor: Ragnarok to była jazda bez trzymanki w wykonaniu Taiki Waititi to byliście w błędzie. Thor: Miłość i grom bije pod tym względem poprzednią część na głowę.

Warto podkreślić, że film spokojnie mogą obejrzeć osoby, które nie „siedzą” w uniwersum Marvela i nie oglądały wszystkich produkcji superbohaterskich. Kolejne sceny w sposób bardzo przejrzysty i zrozumiały opowiadają nam najważniejsze aspekty dotychczasowej historii bohaterów. W miarę sprawnie wyjaśniono nam zawiłości związku Thora i Jane oraz dotychczasowych przygód nordyckiego Boga. Widzowie spoza „kręgu” Marvela powinni zatem mieć równie wielką frajdę co miłośnicy tych tytułów.

Natalie Portman i Chris Hemsworth w Thor: Miłość i grom

Podsumujmy

W Thor: Miłość i grom nie brakuje typowych dla Marvela niespodzianek i zwrotów akcji. Choć na filmie świetnie się bawiłem, to po jego obejrzeniu odniosłem wrażenie, że zabrakło tu efektu „wow” jaki pozostawiła po mnie poprzednia część serii. Dostałem to czego się spodziewałem w wykonaniu Taiki Waiti. Dużo absurdalnego humoru, dynamicznej akcji w rytmie rock’n’rolla z dodatkiem wzruszającej historii Jane Foster i przerażającego Gorra. Tytuł idealnie sprawdza się jako wakacyjna, niezobowiązująca rozrywka, ale do najlepszych filmów Marvela jest mu daleko.

Zdjęcia: Marvel

Leave a Reply

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s