
Co byście zrobili gdyby wasz najlepszy przyjaciel nagle zakończył waszą przyjaźń? Większość osób próbowałaby dojść powodu takiego stanu. W jakiś sposób chciałaby się pogodzić, wykładając kawę na ławę. W takiej sytuacji znajdują się bohaterowie nowego filmu w reżyserii Martina McDonagh, który przenosi nas o 100 lat w przeszłość na wybrzeże Irlandii. Oto Duchy Inisherin.
Przyznacie, że zerwanie znajomości przez przyjaciela to dosyć nietypowy punkt wyjścia dla filmu, prawda? Colm, bo to on zapoczątkował bieg wydarzeń, w wolnym czasie komponuje melodie na skrzypce i przechadza się ze swoim psem podziwiać wybrzeże. Z kolei Pádraic jest dobrym gościem. Poczciwym jak to mówi któraś z postaci w jednej ze scen. Ma swojego osiołka, którego bardzo kocha, wyprowadza krowy, rozmawia ze swoją siostrą. Punktem wspólnym życia obu panów są wizyty w lokalnym barze, picie piwa i rozmowy. Te jednak się kończą.
O konflikcie, który zmienił życie dwójki przyjaciół
Duchy Inisherin w kolejnych scenach pokazują nam próby odzyskania przyjaźni Colma przez Pádraica. Co ciekawe, nie musimy długo czekać na wyjaśnieni dlaczego ten pierwszy nie chce już mieć do czynienia z tym drugim. Jasno stwierdza bowiem, że nie ma już czasu na rozmowy o głupotach. Niestety Pádraic nie jest w stanie przyjąć tego do wiadomości i podejmuje się kolejnych prób naprawienia relacji. Porady dostaje od swojej inteligentnej i oczytanej siostry, od miejscowego nieco przygłupiego chłopaczka – syna policjanta, a w pewnym momencie angażuje w to wszystko księdza.
I tak mijają dwie godziny filmu. Nie oznacza to jednak, że nie dzieją się rzeczy zaskakujące i niesamowite. Choć tempo tej historii jest powolne i jednostajne, to sposób w jaki Martin McDonagh łączy ze sobą elementy tragedii i komedii, raz wywołując u nas salwy śmiechu, a kiedy indziej zmierzając w bardzo mrocznym kierunku, przyciąga naszą uwagę. Gdzieś w ten cały konflikt wrzuca piękne krajobrazy wybrzeża Irlandii, trwającą wojnę domową oraz miejscową staruszkę przepowiadającą przyszłość, którą wielu mieszkańców nazywa wiedźmą.
Świetne aktorstwo w tej tragikomedii
Tych kilku bohaterów, którzy wychodzą tutaj na pierwszy plan, czyli Colm, Pádraic, jego siostra Siobhán oraz wspomniany przeze mnie wcześniej miejscowy młodzieniaszek Dominic wypada wspaniale. Colin Farrell, Brendan Gleeson, Kerry Condon i Barry Keoghan nie bez powodu zdobyli za swoje role nominacje w do najważniejszych branżowych nagród. Trzeba jednak podkreślić, że ta specyficzna historia niewątpliwie zmusiła aktorów i aktorki do ograniczonego zasobu ekspresji. Czuć, że bohaterowie są jakby dostosowani do tej spokojnej, powolnej narracji. Do tych długich scen, w którym podziwiamy krajobrazy, a ludzie po prostu przemieszczają się z jednego miejsca w drugie.
Film, jak już wspomniałem, ma nieco usypiające tempo. Nie jestem przekonany, czy wytrzymałbym na nim w kinie. Na szczęście od niedawna tytuł ten dostępny jest na Disney Plus. W domowych warunkach łatwiej bowiem skupić się na fabule o takiej narracji. To tempo ma jednak swoje znaczenie. Powoli, wraz z każdą upływającą minutą rośnie napięcie. Widz wciąż nie wie w jak skończy się konflikt Colma i Pádraica. A w międzyczasie dochodzi zarówno do scen komicznych (skłanianie nowego nowego przyjaciela Colma, że musi opuścić miasteczko, bo jego ojciec został potrącony przez mleczarza) oraz przerażających i brutalnych (powiem tylko, że w grę wchodzą wielkie nożyce i lewa ręka jednego z bohaterów)!

Piękno i charakter Irlandii
Na osobne miejsce zasługują zdjęcia do filmu. Duchy Inisherin kręcono na irlandzkich wyspach. Są to Inis Mór i Achill. I trzeba przyznać, że sprawiają cudowne wrażenie. Można się w nich zakochać. Odpowiada za nie Ben Davis. Pracował przy takich produkcjach jak Siedmiu psychopatów, Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, ale także w filmach Marvela. Miejsce akcji ma nie lada znaczenie dla fabuły. Jak zauważa Siobhán w jednej ze scen, “co tutaj można robić?”. Życie toczy się tam bowiem jakby w oderwaniu od reszty rzeczywistości. Ma swoje własne tempo, a każda choćby mała plotka jest wielką sensacją. Stąd znalezienie przez twórców odpowiedniego miejsca było bardzo ważne. I ta sztuka im się udała.
Warto jeszcze na chwilę zatrzymać się przy języku. Dla mnie cudownie słuchało się tych przeróżnych irlandzkich akcentów, z drobnymi niuansami dorzucanymi przez poszczególnych aktorów i aktorki. Choć bez polskich napisów niektóre słowa, czy nawet zdania byłoby ciężko zrozumieć, to dialogi po prostu brzmiały wspaniale. Co więcej, ta spokojna ludność z małego miasteczka na wybrzeżu Irlandii zaskoczyła mnie ilością wypowiadanych przekleństw! Szybko jednak rozumiemy, że to jest po prostu część ich języka i kultury, i generalnie nie mają one obraźliwego wydźwięku. Dodają za to ich wypowiedziom kolorytu. Jest to kolejny element scenariusza, który należy pochwalić.

Podsumowując
Duchy Inisherin to opowieść o tym jak wiele jesteśmy w stanie zrobić by uniknąć samotności. Choć główny bohater nie zdaje sobie z tego sprawy, a może po prostu wypiera tę myśl, to właśnie dlatego nie godzi się z decyzją Colma. To piękna, baśniowa wręcz historia, która pokazuje jak głupi potrafią być mężczyźni z ich błahostkami i kłótniami o byle co. Jeszcze raz chciałbym podkreślić niesamowicie łatwo Martin McDonagh (reżyser i scenarzysta) przechodzi od komedii do tragedii. Od momentów śmiechu do chwil wzruszających, chwytających za gardło. Jest to niewątpliwie jeden z najlepszych filmów ubiegłego roku.
Ocena: 7/10
Zdjęcia: Searchlight Pictures