Niedawno przechadzając się po pewnym sklepie w poszukiwaniu prezentu urodzinowego dla mojego brata, trafiłem na prawdziwą perełkę. Jeden z moich ulubionych filmów, do którego z wielką przyjemnością i nostalgią wróciłem po latach. Mowa o „Toy Story”. Całe pokolenie dzieciaków włącznie ze mną wychowało się na animacjach Disneya, ale ta konkretna pozycja zrobiła wielką różnicę i stanowiła swego rodzaju przełom w tworzeniu filmów animowanych. A kosztowało mnie to jedyne 6 złotych!
Wiele osób zapewne puknie się w głowę, gdy usłyszy że dorosły chłop, 25 lat na karku, ogląda bajeczkę. Jednak ja zawsze będę powtarzał, że nie ma w tym nic złego i to z wielu powodów, ale wróćmy do samego filmu. Ożywające zabawki, to spełnienie marzeń każdego dziecka. Jest jeszcze ciekawiej, gdy okazuje się, że owe zabawki wcale nie zachowują się tak, jakby mogło na to wskazywać ich przeznaczenie. Dinozaur ciągle boi się, że zostanie zastąpiony straszniejszym modelem, a ziemniak potrafi być zadziorny i zarozumiały. Każdy bohater obdarzony został nietuzinkowym charakterem, co jest powodem dla wielu sytuacji, czasem zabawnych, a czasem dramatycznych.
Nawet nie przeszedłem jeszcze do samej fabuły, a już jest naprawdę interesująco. Gdy już dowiadujemy się, że zabawki żyją własnym życiem, okazuje się, że ich posiadacz, Andy, przedwcześnie obchodzi urodziny, gdyż niedługo przeprowadza się z rodziną do nowego domu. Wśród bohaterów panuje popłoch, może bowiem do nich dołączyć nowy przyjaciel/rywal. Tak też się dzieje i poznajemy Buzza Astrala. Dotychczasowy ulubieniec Andy’ego, Chudy zaczyna robić się coraz bardziej zazdrosny i robi wszystko, byleby pozostać numerem 1. To prowadzi do niezwykłej przygody Buzza i Chudego, którzy trafiają poza dom i prowadzą walkę z czasem, by powrócić do swoich przyjaciół jeszcze przed przeprowadzką.
Tu po prostu nie ma nudnych momentów. Jeśli autorzy nie zarzucają nas przezabawnymi dialogami, to akcja przyspiesza tempa. W dzisiejszych czasach wiele osób narzeka na dubbing w przypadku nie animowanych filmów pełnometrażowych. Ja, podobnie jak wielu moich rówieśników, wychowałem się na animacjach w polskiej wersji językowej i nawet nie zastanawiałem się wtedy nad tym, że nie słyszę oryginalnych głosów moich ulubionych bohaterów. Stąd, z całym szacunkiem dla Toma Hanksa i Tima Allena, „Toy story” ponownie obejrzałem w polskiej wersji językowej, która wyszła o niebo lepiej niż gdyby miało to miejsce dzisiaj.
„Toy Story” to także muzyka skomponowana i wykonana przez Randy’ego Newmana. Piosenki pojawiają się w różnych momentach filmu, raz wzruszając, a raz bawiąc do łez. Także tutaj ich polskie wykonanie nie pozostawia nic do życzenia. Być może wynika to jedynie z mojego sentymentu i nostalgii jaką koprodukcja Disneya i Pixara wzbudziła we mnie po wielu latach od premiery.
Ocena: 8/10