Nie ma dla mnie drugiego tak fantastycznego doświadczenia jak oglądanie filmów w kinie. Sala może być pełna lub pusta, siedzenia niewygodne, a gdzieś w tle może nawet rozchodzić się odgłos głośnego chrupania popcornu. Gdy tylko gaśnie światło, a na ekranie wyświetlają się pierwsze reklamy czy zwiastuny, zaczynam czuć ekscytację. Nie będę jednak ukrywał, że największe podniecenie przynoszą mi seanse produkcji studia Marvel, a właśnie po długich miesiącach oczekiwań zadebiutował ich najnowszy tytuł, „Czarna Wdowa”.
„Czarna Wdowa” zabiera nas do okresu tuż po wydarzeniach z filmu „Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów” gdy skłóceni Avengersi poszli własnymi ścieżkami. Część z nich została zamknięta w więzieniu, ale generałowi Rossowi nie udało się schwytać głównej bohaterki, która skutecznie mu się wymyka. Zanim jednak dowiemy się jak potoczyły się dalsze losy uciekinierki, poznajemy jej przeszłość i spotykamy jej rodzinę.
Mama naukowiec, tata siłacz i młodsza, niewinna siostra. Z początku obserwujemy obraz idealnej rodziny by za chwilę przekonać się, że to tylko ułuda. Rodzina nie jest tak naprawdę rodziną, a Rosjanie infiltrują USA. Szczegóły dotyczące pochodzenia poszczególnych bohaterów poznajemy później. Na starcie twórcy mówią nam jedynie, że ta silna i odważna członkini Avengersów musiała przejść drogę przez piekło zanim stała się wzorem dla dziewczynek na całym świecie.
Już sam początek filmu oferuje nam poważny, a wręcz mroczny klimat. Momentami na myśl przychodziły mi wręcz produkcje o Jamesie Bondzie. Reżyserka Cate Shortland skupia się w nim nie tyle na superbohaterce Czarnej Wdowie, co na człowieku Natashy Romanoff. Widz ma okazję zobaczyć jak tytułowa bohaterka znika z radaru, ukrywa się gdzieś w Norwegii i jak spędza ten „wolny” czas. Domyślamy się jednak, że ten błogi stan nie będzie trwał zbyt długo i że losy Nat oraz jej dawnej rodziny będą musiały ponownie się spleść.
Tak też się dzieje. Jak to często ma miejsce w filmach Marvela prowadzi do tego przypadek. Będąca na misji Yelena zostaje bowiem potraktowana specjalnym gazem, który usuwa działanie psychologicznej kontroli Rosjan nad jej umysłem. To wydarzenie sprawia, że postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i uwolnić resztę agentek. Nie podoła temu jednak sama i tak w dużym skrócie dochodzimy w końcu do spotkania po latach.
Wiemy już zatem w jakim kierunku zmierza fabuła filmu. Gdy do tego dochodzi, „Czarna Wdowa” staje się bardziej widowiskiem akcji łączącym dramat, komedię, efekty specjalne, nawiązania do kinowego uniwersum Marvela oraz zaskakujące wykorzystanie znanych z komiksów postaci. Ten ambitny klimat z początku nieco schodzi na bok, ale zupełnie nie przeszkadza nam to w posiadaniu wielkiej frajdy z oglądania przygód Natashy i jej rodziny.

Niektórzy mogą mieć problem z faktem, że tak naprawdę postać złoczyńcy czy złoczyńców tak naprawdę nie ma tu wielkiego znaczenia. Ma to jednak sens gdyż filmy Marvela starają się opowiadać historię herosów, nie tylko ich zmagań ze złem, ale także z samymi sobą. W przypadku „Czarnej Wdowy” bohaterka ma okazję rozprawić się ze swoją przeszłością i osiągnąć swego rodzaju wewnętrzny spokój. Twórcy tą historią uczynili zadość bohaterce, przy okazji podkreślając jak ważnym członkiem Avengersów była i że to właśnie ona stanowiła element spajający tych największych superbohaterów. Możemy jedynie żałować, że ten film nie został nakręcony wcześniej gdyż po jego obejrzeniu chce się oglądać dalsze przygody Natashy.
„Czarna Wdowa” przedstawia nam kilku bardzo ciekawych i świetnie zagranych bohaterów. Myślę, że w oczach większość widzów MVP tego filmu to David Harbour, który brawurowo zagrał Aleksieja, pseudonim Red Guardian, przybranego ojca Natashy. To facet o wielkim ego, rozpowiadający o swoich rzekomych potyczkach z Kapitanem Ameryką, będący superżołnierzem i mający swoje najlepsze chwile daleko za sobą. Jest nadmiernie pewny siebie przez co często jest źródłem najśmieszniejszych fragmentów filmu. Sala kinowa buchnęła śmiechem gdy wcisnął się w swój stary kostium sprzed dwudziestu lat lub gdy okazało się, że jego imieniem nazwano świnię, do której jest bardzo podobny. Mniej w pamięć zapada jego szpiegowska partnerka Melina, inteligentna pani naukowiec, matka dla Nat i Yeleny. Jednakże, dzięki postaci wykreowanej przez Rachel Weisz następuje pewna równowaga, bo nie każdy będzie tutaj charyzmatyczny czy zabawny. Duży plus musimy również postawić przy roli Florence Pugh, która świetnie poradziła sobie jako Yelena Belova. Było czuć chemię między nią, a Scarlett Johansson. Brylowała jako młodsza, wyszczekana, bardzo młodzieżowa i wyluzowana siostra i jestem bardzo ciekaw co Marvel ma dla niej w planach.
Na oddzielne miejsce zasługuje sama główna bohaterka. Scarlett Johansson z łatwością weszła z powrotem w buty postaci, z którą wcale nie tak dawno się pożegnała. Wielką przyjemnością było dla mnie obserwowanie jej gry, kreacji najbardziej ludzkiej z superbohaterek w uniwersum Marvela. Sceny akcji z jej udziałem są super, ale to te bardziej kameralne, emocjonalne fragmenty filmu najlepiej pokazują talent aktorki. Doskonale współgra ze swoimi ekranowymi partnerami, zarówno tymi z pierwszego jak i dalszego planu.

Bardzo dobrą pracę wykonano również przy ścieżce dźwiękowej. W fotel wbił mnie muzyczny montaż z piosenką zespołu Nirvana „Smells like teen spirit” w wykonaniu Malii J. Muzyka podbudowuje klimat thrillera, widowiska akcji oraz superbohaterskiego spektaklu. Fantastyczne jest również to, że Marvel z jednego utworu zaśpiewanego w filmie potrafi zrobić ważną część historii.
Oglądając „Czarną Wdowę” miałem ogromną satysfakcję. W końcu miałem okazję wrócić do kina, poczuć ten dreszcz emocji już od pierwszych nut motywu muzycznego Marvela, aż do ostatniej sceny filmu. Najnowszy tytuł z niesamowitego uniwersum superbohaterów, to doskonała rozrywka dla całej rodziny. Nie tylko rozrywka, ale także lekcja zarówno dla najmłodszych jak i starszych widzów. Lekcja o rodzinie, o relacjach z najbliższymi, o przezwyciężaniu trudności oraz wielu innych kwestiach. Będziecie śmiać się, płakać, podskakiwać na siedzeniu, krzyczeć z zaskoczenia, a na samym końcu będziecie jedynie żałować, że teraz znów przyjdzie wam czekać na kolejną produkcję.
Ocena: 8/10
Zdjęcia: Marvel.com