Jednym z powodów, dla których jestem wielkim miłośnikiem mangi jest fakt, że te japońskie komiksy zdecydowanie częściej mnie zaskakują niż ich europejscy czy amerykańscy kuzyni. To właśnie w mangach człowiek potrafi zmienić się w galaretę, superbohater pokonuje swoich przeciwników jednym ciosem, a pewien pirat ma ciało z gumy. Najbardziej podoba mi się jednak fakt, że Japończycy często w swoim stylu opowiadają historie odbiegające od kultury japońskiej, np. Seven Deadly Sin czerpiące z arturiańskich legend, czy Green Blood, którego akcja toczy się w XIX w. Nowym Jorku. Jednym z bardziej wyróżniających się tytułów z tej kategorii jest Saga Winlandzka.
Manga, której autorem jest Makoto Yukimura to epicka, rozgrywająca się w czasach wypraw wikingów opowieść. Opowiada o pewnym młodym chłopaku imieniem Thorfinn, który pragnie pomścić swojego ojca. W tym celu podróżuje z grupą najemników, której liderem jest Askeladd, zabójca wspomnianego ojca. Thorfinn kieruje się jednak kodeksem wojownika i pragnie pokonać swojego przeciwnika w sposób uczciwy przez co m. in. nie udaje mu się zrealizować swojego celu. Póki co.
Pierwszy, liczący ponad 400 stron tom Sagi Winlandzkiej zawiera 16 rozdziałów mangi oraz materiały dodatkowe. W Polsce tytuł ten pojawił się za sprawą wydawnictwa Hanami, które w swojej ofercie ma takie pozycje jak Mushishi, MONSTER, czy Balsamista. Takie wydanie to według mnie nie lada gratka dla każdego czytelnika. Prezentuje się naprawdę zacnie, a ja w trakcie lektury nie dostrzegłem się w nim żadnych pomyłek.

Wracając już do samej fabuły. Historia zaczyna się dość tajemniczo. Poznajemy grupę normańskich najemników oraz młodego, cichego chłopaka, w którego oczach nieraz zobaczymy prawdziwą furię. Jesteśmy we Francji, toczy się bitwa o osadę oraz znajdujące się w niej skarby. Mamy też egocentrycznego, zadufanego w sobie, wszystkowiedzącego władcę, który sam w życiu nie podjąłby właściwej decyzji podczas wojny. Ostatecznie przystaje na propozycję pomocy wikingów, sądząc że wykorzysta ich, a potem wykiwa. My jednak domyślamy się, że nie są to zwyczajnie, przeciętni wojownicy.
Gdy już lepiej poznajemy wikingów, ich lidera Askeladda oraz młodego Thorfinna, przekonujemy się na co ich stać oraz jesteśmy w stanie wyrobić sobie o nich jakieś wstępne zdanie, cofamy się w czasie. Dalsza część historii przedstawionej w pierwszym tomie mangi skupia się na 10 lat młodszym Thorfinnie. Autor opowiada nam w jaki sposób ten niewinny chłopaczek skończył razem z bezwzględnymi wojownikami, nierzadko zachowując się jak dzikus.
Przyglądamy się temu jak funkcjonują mieszkańcy Islandii, jak radzą sobie z zimą, z czego czerpią zyski, czym zajmują się na co dzień. Zdajemy sobie również sprawę z tego jak utrzymywany jest pokój oraz jakie zagrożenia czyhają na mieszkańców osady. W tej części Sagi Winlandzkiej wyróżnia się Thors, ojciec głównego bohatera. Z początku wydaje się być jedynie głową rodziny, człowiekiem silnym i dumnym, który przede wszystkim jest ojcem. Z czasem poznajemy jego przeszłość i to właśnie duchy przeszłości, które odnajdują Thorsa wprawiają w ruch fabułę mangi.
Bohater skrywa tajemnicę. Był wojownikiem. Zdezerterował, a za to grozi śmierć. Choć nie zdaje on sobie sprawy co niebawem go czeka, robi wszystko by ochronić swoją rodzinę i wyrusza na wyprawę. Pech chce, że na jego statek zakrada się Thorfinn i w tym momencie dla czytelnika kolejne zdarzenia stają się jasne.
Podoba mi się fakt, że manga potrafi balansować między widowiskowymi, spektakularnymi walkami, a momentami skromnymi, bardziej intymnymi. Choć wiemy, że to dopiero początek tej historii, to szybko zdajemy sobie sprawę, że przed nami oraz przed bohaterami Sagi Winlandzkiej jeszcze wiele niesamowitych przygód.

Historia wciągnęła mnie już od pierwszych stron komiksu. Jest świetnie napisana. Jest w niej wszechobecny patos, ale nieraz autor potrafi nas również rozśmieszyć. Mamy tutaj tę brutalność, z której słyną wikingowie, mamy sporo na temat ich kultury. Wrażenie robią ich ubiory, bronie, osady i statki. Co zaś tyczy się warstwy wizualnej mangi, to w oczy rzuca nam się dojrzałość Makoto Yukimury. Jest bardzo dokładny, rysuje tak jakby w jego głowie ta opowieść była już dokładnie zaplanowana. Do tego w małym stopniu posiłkuje się rozwiązaniami, które kojarzymy z wieloma shounenowskimi tytułami, do minimum ograniczając wszelkiego rodzaju nadludzkie możliwości bohaterów. Czyni to historię ciekawszą i bardziej wiarygodną.
Pierwszy tom Sagi Winlandzkiej to nie lada utwór. Bardzo szybko wsiąka się w historię wikingów. Nawet się nie obejrzałem, a dobiłem tych 400 stron mangi! Myślę, że nawet czytelnicy dobrze zaznajomieni z tematyką mitologii nordyckiej oraz historii Skandynawii docenią tę opowieść razem ze wszystkimi jej elementami. Gorąco zachęcam was do wyruszenia w niezwykłą podróż w czasie i razem ze mną odnalezienia tajemniczej krainy mlekiem i miodem płynącej zwanej Winlandią.