Każdy z fanów ma swoje Gwiezdne Wojny. Dla jednych będzie to oryginalna trylogia, dla kolejnych prequele, a jeszcze inni pozostaną na zabój zakochani w trzech ostatnich częściach sagi. Dziś jesteśmy już w momencie, w którym historia Skywalkerów dobiegła końca, dlatego też chciałbym wam powiedzieć co o tym wszystkim sądzę, zaczynając od najnowszej produkcji LucasFilm.
Po dwóch latach przerwy Gwiezdne Wojny powróciły i już od samego początku tego niemal dwu i pół godzinnego filmu zabrały widza w wir niekończącej się akcji pełnej przygód, dramatów i walki dobra ze złem. Zarys fabuły został nam przedstawiony w początkowych napisach. Po tym jak Ruch Oporu zdołał uciec po starciu z Najwyższym Porządkiem na planecie Crait, pojawił się dziwny przekaz, w który – mówiąc w skrócie – zapowiada zwycięstwo mrocznej strony mocy. Bohaterowie postanawiają go odnaleźć i raz na zawsze położyć kres tej wojnie.
Rey, Finn i Poe razem z Chewiem i droidami ruszają w poszukiwaniu przedmiotu – tellurium – który ma doprowadzić ich do planety Exegol – tam znajduje się Imperator. W związku z tym skaczemy od jednego miejsca do kolejnego, a akcja gna na złamanie karku. Każda planeta wygląda pięknie i jest w każdym calu dopracowana, choć nie wiem ile z osób po obejrzeniu filmu zapamięta nazwę którejkolwiek z nich.
Nie da się zaprzeczyć, że warstwa wizualna filmu i efekty specjalne stoją na absolutnie najwyższym poziomie. Gdybyśmy chcieli kiedyś wyruszyć w kosmos, prawdopodobnie tak wyobrażalibyśmy sobie odległą galaktykę z mnóstwem przeróżnych, charakterystycznych kosmitów i miejsc do zobaczenia. Myślę, że nawet brat Marvel może być zazdrosny.
Gorzej rzecz się ma z samą fabułą, dialogami i akcją. Ta ostatnia wydawała mi się mocno poszatkowana. Takie skakanie od jednej sceny do drugiej, od jednego bohatera do kolejnego co kilka minut potrafi być irytujące i często nie pozwala się skupić i wczuć w opowiadaną historię. Był to jeden z pierwszych problemów jakie napotkałem w trakcie seansu.
Kolejny problem to humor, którego jest tutaj dużo, bardzo dużo, a przez to niektóre sceny wydają się być zrobione specjalnie dla śmiechu, choć dla samej fabuły są zbędne. W jednej ze scen Leia prosi jednego z pilotów o odrobinę optymizmu przy przekazywaniu złych wiadomości. Gdzie tu sens? Takich zbędnych i często niewytłumaczalnych momentów jest więcej, co zapewne wynika z faktu, że Disney kieruje większość swoich produkcji przede wszystkim do najmłodszych.
Nie można przyczepić się do muzyki, świetnie komponującej się z poszczególnymi scenami, czy to podniosłymi i dramatycznymi, czy pełnymi akcji, walki i niszczycielskiego chaosu, czy chwil czysto komediowych. Być może, nowe melodie nie zapadają już tak w pamięć jak klasyka, ale swoje zadanie spełniają.
Można nie zgadzać się z drogą jaką podąża historia w „Skywalker. Odrodzenie”, ale twórcom scenariusza trzeba pogratulować umiejętności zaskoczenia widza i to pomimo faktu, że na ostatniej prostej wszystko wydaje się już być ustalone i oczywiste. Pochodzenie Rey, ostateczna walka z Imperatorem czy losy niektórych bohaterów naprawdę potrafią zaszokować widza.
Chyba największy zgrzyt jaki mam z tym zakończeniem gwiezdnej sagi to Rian Johnson. Tak, reżyser „Ostatniego Jedi”, który mocno namieszał i przy okazji wkurzył wielu fanów. Oglądając ostatnią część Gwiezdnych Wojen miałem wrażenie, że J. J. Abrams wraca do pewnych zapoczątkowanych przez siebie wątków z :Przebudzenia Mocy”, niejako starając się naprawić błędy swojego poprzednika. Czuć, że raczej nie przypadły mu do gustu pomysły Johnsona, stąd choćby zmarginalizowana zostaje postać Rose.
Niestety, pomimo wielkich chęci, Abramsowi nie udaje się uniknąć pewnych logicznych nieporozumień, które w moim przypadku sprawiły, że bardziej zastanawiałem się nad sensem przedstawionych sytuacji niż cieszyłem się tą ostatnią przygodą ze Skywalkerami. Nagle pojawia się generał Pryde, który szczęśliwie okazuje się być wiernym poplecznikiem Palpatine’a. Po co, w ogóle powstała postać generała Huxa? Tego nie wie nikt. Cały film twórcy zwiastują nam, że Finn wyzna miłość Rey by ostatecznie to olać. Dla mnie tego typu momentów było zbyt wiele.
Zbyt wiele było także nawiązań do poprzednich części i korzystania z wykorzystanych już kiedyś pomysłów. W tej części, po poznaniu przeszłości Poe, bohater w pełni jawi nam się jako kalka Hana Solo, choć do tej pory wydawał się być bardziej oryginalny. Losy Rey można śmiało porównać do losów Luke’a. Cieszy mnie, że reżyser starał się zakończyć to, co sam zaczął, ale nawet on w natłoku postaci, historii i w obliczu potrzeby zaspokojenia wszystkich widzów nieco się pogubił.
„Skywalker. Odrodzenie”, to film, który stanowi przyzwoite zakończenie nowej trylogii Star Wars, ale sromotnie przegrywa jako finał rozpoczętej w 1977 r. sagi. Dochodzę do wniosku, że ta trylogia w ogóle nie była nam potrzebna, a przynajmniej w trakcie jej tworzenia zabrakło twórcom konsekwencji. Najgorsze jest to, że w ogóle nie przekonały mnie do siebie nowe postaci, a przede wszystkim Rey, Finn i Poe. Nie zostaną moimi bohaterami tak jak kiedyś Luke, Leia i Han, czy później Obi-Wan, Anakin i Padme. Jakiekolwiek emocje w tym ostatnim rozdziale czułem głównie w związku z pojawiającymi się na ekranie postaciami z przeszłości jak wspomniana trójka z „Nowej Nadziei”, C-3PO, R2-D2, Chewie, czy Lando.
Razi też fakt, że z jednej strony bardzo mocno posiłkowano się istniejącą już sagą, mocno nawiązując do jej części przez sam sposób w jaki zostały skonstruowane filmy, a z drugiej próbowano całkowicie od niej odejść, przede wszystkim w „Ostatnim Jedi”, przez co zachwiała się pewna równowaga tych produkcji. Osobiście, w nowej trylogii skupiłbym się na Hanie, Luke’u i Lei jako głównych bohaterach, tym bardziej jeśli ma to być zakończenie historii Skywalkerów, ale to tylko moje „widzi mi się”.
Rozumiem, że dla dorastających dziś dzieciaków epizody VII-IX będą zapewne ich „Gwiezdnymi Wojnami”, do których będą pałać ogromną miłością i które będą mile wspominać tak jak ja sentymentalnie podchodzę do epizodów I-III, z którymi dorastałem. Jestem zatem w stanie przyjąć krytykę mojego negatywnego podejścia do zakończenia sagi. Ilu fanów, tyle opinii i chyba właśnie to pozostanie największym dziedzictwem tej sagi. Fakt, że była ona w stanie wpłynąć na tak wiele osób i tak różnie ukształtować ich światopogląd, a tym samym stworzyć mnóstwo historii pochodzących prosto z naszej wyobraźni. Oby „Gwiezdne Wojny” już zawsze nas inspirowały i motywowały, stanowiąc źródło świetnej zabawy dla każdego.
Ocena: 5/10