„Reboot” oraz „Reboot. The Guardian Code” – Wirtualny świat kiedyś, a dziś

Są takie seriale animowane, tworzące niezapomniane światy, których częścią bardzo chcielibyśmy zostać. Gdyby tylko można było się do nich przenieść jak za pociągnięciem różdżki, to bez wahania byśmy to zrobili. W czasach dzieciństwa takim serialem był dla mnie „Reboot”, który powrócił w nowej formie.

Początek lat 90. Animacja poklatkowa dominowała w kinach i telewizji. Twórcy chcieli jednak serwować widzowi co raz to nowsze i lepsze programy, a żeby tego dokonać trzeba było skorzystać z nowych technologii. W ten sposób zaczęło wzrastać znaczenie animacji komputerowej, dziś całkowicie normalnej i powszechnej.

I w ten sposób dochodzimy do roku 1994 i premiery kanadyjskiego serialu „Reboot” (w Polsce 1997). Była to pierwsza telewizyjna atrakcja stworzona całkowicie przy użyciu wcześniej wspomnianej animacji komputerowej. Dla wielu dzieciaków i młodych osób, szczególnie tych, którzy nie mieli dostępu do komputera, było to po prostu coś niesamowitego.

Akcja serialu osadzona jest przede wszystkim w Mainframe, choć z czasem rozszerza się co raz dalej w sieć. Główny bohater, Bob razem ze swoimi przyjaciółmi chroni miasto przed atakami wirusów, Megabajta i Hexadecimal oraz uczestniczy w grach, których wygranie jest niezbędne by nie doprowadzić do jego zniszczeń.Już pierwsze zdania wypowiedziane przez Boba w czołówce serialu intrygują i skłaniają widza do dalszego oglądania:

„Przybyłem z sieci. Tworzonej przez systemy, ich mieszkańców i miasta… Do tego miejsca. Mainframe. Mój format? Strażnik. Moje motto, to naprawiać i bronić. Ochraniać moich nowych przyjaciół, ich nadzieje i marzenia. Bronić ich przed wrogami. Mówią, że użytkownik żyje poza siecią i przysyła gry dla własnej przyjemności. Nikt nie wie tego na pewno, ale ja zamierzam odkryć prawdę.”

Choć większość Mainframe wypełniona jest przez bardzo podobne „duszki” (ang. sprites), to główni bohaterowie posiadają własny, oryginalny wygląd i cechy charakteru. Niebieski Bob z lśniącymi, srebrnymi dredami zawsze jako pierwszy rusza na ratunek w czym pomaga mu „glitch”, urządzenie uniwersalne, które w zależności może zmienić się, np. w  linę, śrubokręt, laser, itp. Towarzyszy mu Dot Matrix, właścicielka baru, a jak się z czasem okazuje, także bardzo wpływowa postać w Mainframe. Zawsze uporządkowana i zorganizowana, twardo stąpa po ziemi, a jej zielonej twarzy nie oprze się żadne spojrzenie. Jest także jej rozrabiający brat, Enzo który razem z psem Frisketem zawsze szuka sobie jakiegoś zajęcia i nie jest w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Ich główny wróg, Megabajt, to połączenie sprytu, powagi oraz przerażającym wyglądem i wielką siłą, choć zazwyczaj wyręcza się swoimi niekompetentnymi sługusami, Hackiem i Slashem.

Jak możecie się łatwo domyślić, serial obfituje w informatyczne słownictwo, które jest stosowane w codziennym życiu duszków, często w zupełnie inny sposób niż przez nas.  Często powstają z tego różne neologizmy, a mistrzem na tym polu jest Enzo i jego „alfanumerycznie!”. Nie oznacza to jednak, że widz może poczuć się zakłopotany ilością specjalistycznego słownictwa. Jest ono bowiem wyjaśniane oraz zrównoważone potocznymi, codziennymi wyrażeniami.

Jeśli dziś obejrzelibyście pierwsze odcinki serialu, na waszych twarzach z pewnością pojawiłby się szeroki uśmiech. Grafika z pierwszej serii zdecydowanie nie przetrwała próby czasu, ale gdy zastanowimy się jak wyglądały inne animacje w tym okresie, i tak robi ogromne wrażenie. Trzeba zresztą podkreślić, że z każdym sezonem jest co raz lepiej, płynniej, po prostu ładniej.

Serial był emitowany na przestrzeni lat 1994-2001, a składają się na niego cztery sezony, w sumie 47 odcinków. Przerwy między seriami trwały kolejno dwa i trzy lata, co wynika z faktu, że potrzeba było wiele czasu by stworzyć tego rodzaju animację. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, bo przysłużyło się to nie tylko grafice, ale i fabule.

Animacji nie brakuje mnóstwo humoru, któremu wtóruje muzyka. Ta zmienia się podobnie jak w grach komputerowych. Nowy poziom lub nowe okoliczności w których znajdują się bohaterowie, to inna melodia. Inaczej jest w trakcie walki z wirusami, inaczej po ich wygraniu. Ani przez chwilę nie czuć tu monotonności, która może przydarzyć się każdemu graczowi.

Wspomnę także o świetnie dobranych głosach. Doskonale oddają one charakter poszczególnych postaci. Głęboki, brytyjski akcent Megabajta, skrzekliwy i doniosły głos Hexadecimal, czy wyluzowane i pogodne dźwięki wydobywające się z ust Boba pozwalają lepiej się z nimi utożsamić.

Każdy odcinek to inna przygoda, inna gra, inne problemy. Twórcy często nawiązują do popkultury. Zdarzyło się, że bohaterowie zagrali w Tanki, innym razem w jednej z gier pojawił się Ash znany z serii „Martwe zło”, a w jednym z odcinków śledztwo prowadzą duszki niezwykle podobne do Muldera i Scully z „Z archiwum X”. Tego rodzaju odwołań jest tutaj mnóstwo i można spędzić mnóstwo czasu na samym ich wyłapywaniu. Widać, że twórcy mieli przy tym niezły ubaw, a to pozytywnie przełożyło się na odbiór widzów, a na pewno mój.

Oprócz takich pojedynczych przygód, były też dłuższe, rozbudowane wątki. Wśród nich największe znaczenie miało zniknięcie Boba, które doprowadziło do drastycznych zmian, nie tylko w bohaterach, ale i w samej fabule. Przełożyło się to również na wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji, a sam serial zakończył się wielkim cliffhangerem, który pozostaje niewyjaśniony do dziś.

W ten sposób robimy wielki skok w czasie. Jest 2013 r. i ogłoszone zostaje powstanie nowego serialu, który można nazwać swego rodzaju kontynuacją animacji sprzed 20 lat. Mowa o „Reboot. The Guardian Code”.

Nowy serial wiosną pojawił się na Netlix, a jego pierwszy sezon liczy sobie 10 odcinków. Za chwilkę, a dokładniej 28 września, zadebiutują nowe odcinki serii, która bardzo różni się od swojego poprzednika. Moja pierwsza myśl była taka, że ktoś znów idzie na łatwiznę, wykorzystując hit z lat 90., a może nawet niszczy wspomnienia wielu dzieci. Nie należy jednak oceniać książki po okładce, bo nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać.

Główni bohaterowie, to czwórka uczniów Liceum im. Alana Turinga, do którego uczęszczają tylko najbardziej uzdolnieni. Zacznijmy od Austina, który szybko wyrasta na lidera grupy, choć z początku brakuje mu pewności siebie. Duży wpływ miała na to śmierć jego ojca, który był nauczycielem, a tym samym na Austinie spoczywa duże brzemię. Pomaga mu jego najlepszy kumpel Parker, istny geek, odrobinę nieśmiały, ale potrafiący zrobić ogromny użytek ze swojego intelektu. Rodzynkiem w grupie jest Tamra, przebojowa dziewczyna, która prowadzi własnego wideo-bloga. Element siły wprowadza Trey, utalentowany koszykarz, który cały czas walczy z oczekiwaniami jego surowego ojca.

Przede wszystkim muszę powiedzieć, że nie jest to w pełni animowany serial. Poznajemy grupkę pozornie niezwiązanych ze sobą licealistów, którzy stają się nową generacją Strażników, broniących sieci. A następuje to przez ich przeniesienie do wirtualnego świata!Jak zatem widać, nowa seria spod szyldu „Reboot” prezentuje nam drugą stronę medalu, czyli świat tajemniczego użytkownika. Technologia niesamowicie rozwinęła się od 1994 r. i znacznie wzrosło znaczenie oraz skomplikowana organizacja Internetu, co przekłada się na treść serialu.

Nowi bohaterowie poznają się przez grę, w którą namiętnie grają. W ten sposób trafiają do ukrytego w podziemiach ich szkoły pomieszczenia z nowoczesną technologią. Sprowadza ich tam V.E.R.A (virtual evolutionary recombinant avatar), która została zaprogramowana m. in. do tego zadania. Strażnicy będą musieli zmierzyć się z siejącym zamęt w sieci hakerem, który zwie się „Sourcerer” oraz jego wirusami.

Brzmi to troszeczkę jak kolejna kalka Power Rangers, prawda? Z początku tak właśnie mi się wydawało, ale z czasem zaczęły się nawarstwiać kolejne tajemnice, niektóre wyjaśniane ku mojej wielkiej uciesze, a inne nadal pozostające bez odpowiedzi.

Przełomowym momentem, który sprawił, że serial zaczął sprawiać mi co raz większą przyjemność, było pojawienie się Megabajta. Co prawda nie zostały wyjaśnione wydarzenia z finału „Reboot’a”, ale potężny wirus ani odrobinę nie zmienił się pod względem jego charakteru i knowań. Oczywiście odnowiony został jego wygląd, ale to akurat było do przewidzenia.

No właśnie skoro już jestem przy kwestii wyglądu, to trzeba sobie wprost powiedzieć, że te fragmenty serialu, które mają miejsce w świecie wirtualnym są jego najmocniejszą stroną. Na pewno nie był łatwo dostosować grafikę do wymagań współczesnego widza, tak aby „The Guardian Code” wyróżniał się podobnie jak jego poprzednik. Ta sztuka jednak się udała. Modernistyczny wygląd sieci oraz nowoczesne wyposażenie strażników były ucztą dla mojego oka.

Będę szczery. Aktorstwo nie powala. Tak to już jednak jest w tego typu produkcjach, więc nie można mieć większych zarzutów do dwudziestoletnich aktorów. Spośród nich wyróżnia się Hannah Vandenbygaart, wcielająca się w Verę. Doskonale potrafi oddać pierwiastek sztucznej inteligencji i nie zrozumienia wielu ludzkich zwyczajów i zachowań, co najlepiej oddaje odcinek, w którym bohaterka próbuje tańczyć. Co zaś tyczy się dubbingu, to znów cieszy Megabajt, któremu głos świetnie podkłada Adam Bauman, postać kultowa w kręgu fanów filmów i seriali animowanych.

Choć „The Guardian Code”, to nie ten sam „Reboot” co kiedyś, to według mnie jest w stanie ucieszyć zarówno fanów poprzedniej serii jak i zupełnie nowych widzów. Nawiązań do poprzednika jest sporo, animacja znów robi wrażenie, a tajemnice Sourcerera, technologii, która przenosi nastolatków do wirtualnego świata oraz przygody jakie czekają bohaterów potrafią wciągnąć tak, że nawet się nie obejrzycie, a już będziecie wyczekiwać kolejnych odcinków. Na chwilę obecną „Reboot” cały czas zajmuje pierwsze miejsce, ale jego młodszy brat zaczyna powoli go doganiać.

Leave a Reply

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s