Jednym z uroków takiej platformy jak Netflix jest fakt, że można na niej odnaleźć sporo seriali, których, choćby nie wiem jak byście się nie starali, nie znajdziecie na żadnym kanale w telewizji. Wśród takich produkcji odnalazłem tytuły z mojego dzieciństwa, a najbardziej ucieszył mnie widok „Gęsiej Skórki”.
„Goosebumps”, to seria książek powieściopisarza R. L. Stine’a opowiadająca fantastyczne i przerażające historie z młodzieżą w roli głównej i do niej jest też przede wszystkim skierowana. Na jej podstawie w latach 1995-1998 powstał serial, który na dobre zapisał się w mojej pamięci.
Na cztery sezony składa się ponad pięćdziesiąt historii. Większość z nich zamyka się w jednym epizodzie, niektóre zostały rozłożone na dwa lub nawet trzy. Co ciekawe, jeden odcinek trwa raptem nieco ponad 20 minut, ale i tak wystarczy to żeby przestraszyć widza, a przynajmniej najmłodszego.
Po kilkunastu latach od obejrzenia serialu trafiłem na niego na platformie Netflix i postanowiłem odświeżyć sobie moją pamięć. Oczywiście jest wielka różnica w oglądaniu go jako dziesięcioletni chłopak, a dorosły mężczyzna. Za czasów mojego dzieciństwa transmitowany był w późnych godzinach wieczornych, więc atmosfera do oglądania horrorów oraz zsikania się w majty ze strachu była odpowiednia, bo co lepszego może przerazić dziecko niż opowieść w której jego rówieśnicy wpadają w poważne tarapaty, uciekają przed wampirami, mumiami, czy innymi potworami, cofają się w czasie albo walczą ze superzłoczyńcą.
Netflix ma do zaoferowania jedynie 13. epizodów, ale to wystarczyło, żeby wróciły wspomnienia. I nawet teraz z perspektywy osoby dorosłej jestem w stanie stwierdzić, że można się przestraszyć. Co prawda przez większość czasu podśmiewałem się z tanich efektów specjalnych, czy aktorstwa niektórych dzieciaków, były jednak momenty gdy przypomniałem sobie jak to jest czuć się przerażonym przez coś, co nie jest prawdziwe.
Nie mogę nie wspomnieć o wspaniałym intro, charakterystycznej melodii oraz lecącej literze G zwiastującej straszne zdarzenia oraz przyprawiającym o gęsią skórkę! Liczę, że na platformie pojawi się więcej odcinków, a jednym z problemów, które miałem z dostępnymi epizodami był dubbing. Nie był wcale taki zły, ale wychowałem się na wersji transmitowanej na kanale Fox Kids, a później Jetix, ze szczególnymi głosami zapadającymi w pamięć. Przy okazji wydawało mi się, że tłumaczenie stało się trochę prostsze, choć musiałbym sprawdzić jak rzecz się ma w oryginalnej wersji językowej.
Ostatni odcinek „Gęsiej Skórki” pojawił się w 1998 r. Ciężko uwierzyć, że to już przeszło 20 lat! Wcale nie tak dawno, bo w 2014 r. ktoś wpadł na pomysł nakręcenia filmu o tym samym tytule nawiązującym do opowieści R. L. Stine’a. Nie wiem, czy producentom przyświecała jedynie myśl łatwego wzbogacenia się, czy rzeczywiście chcieli opowiedzieć niezwykła historię nowej widowni, ale z początku byłem bardzo sceptyczny. Głownie dlatego, że zapamiętałem „Gęsią Skórkę” jako serial i nie miałem pojęcia jak można to zaprezentować w formie filmu. Na szczęście myliłem się.
Głównym bohaterem jest Zach, który razem ze swoją matką przeprowadza się do nowego miasta. To wiąże się z przyzwyczajeniem się do nowego domu, otoczenia oraz ludzi, w tym tajemniczego i zgryźliwego sąsiada, który nie dopuszcza nikogo do swojej córki Hannah, a przynajmniej dobrze się o to stara. Mieszkające po sąsiedzku dzieciaki szybko nawiązują nić porozumienia i zaprzyjaźniają się, co nie w smak ojcu dziewczyny.
Historia zaczyna się bardzo spokojnie, podobnie jak wiele odcinków serialu, tutaj nie czuć jednak od samego początku tej nutki grozy, atmosfera jest zwyczajna. Wszystko zmienia jednak wyjście na jaw wielkiego sekretu, że ów niemiły sąsiad, to tak naprawdę ukrywający się autor bestsellerów R. L. Stine’a, który pilnuje by jego historie nie wydostały się na świat, co oczywiście ma miejsce. Bohaterowie muszą zatem zmierzyć się z przeciwnikami rodem z umysłu autora granego przez Jacka Blacka.
W odróżnieniu od wersji z lat 90. tutaj mamy o wiele więcej przygody i akcji, kosztem samej grozy i strachu. Widzimy wiele postaci z serialu, a głównym antagonistą jest przerażająca, ożywająca lalka, Slappy. Prawda jest jednak taka, że złoczyńcy nie robią zbyt wiele. Postawiono na ilość i na ekran wylewa się cała masa potworów, mniej lub bardziej znanych fanom twórczości R. L. Stine’a.
Fabuła posuwa się co prawda w dość przewidywalnym kierunku, ale wcale nie przeszkadza to w tym, by dobrze się bawić. Pomimo swojej prostoty, film ma w sobie wszystko co najlepsze w kinie familijnym, bo do tego gatunku trzeba go zaliczyć. Są bohaterowie, z którymi mogą utożsamić się dzieci oraz dorośli. Są fantastyczne stworzenia, akcja w zasadzie ani na chwilę nie zwalnia tempa i nie brakuje też poczucia humoru.
Choć nowa wersja „Gęsiej Skórki” nie jest tym czego oczekiwałem, to zdecydowanie przykuwa uwagę widza. Nie tylko do siebie, ale także do serialu, a nawet opowieści R. L. Stine’a, których w Polsce niestety zbyt wiele nie wydano. Poczułem jednak dreszcz emocji jakbym znów był dzieckiem, a takich historii nigdy za wiele.
Ocena: 6,5/10