Blondynka

W dzisiejszych czasach na palcach jednej ręki możemy policzyć odważnych reżyserów. Chodzi mi o twórców, którzy nie boją się iść pod prąd i realizować filmy zgodnie ze swoją wizją. Nawet jeśli ich subiektywne spojrzenie na dany temat, ich styl i środki wyrazu mogłyby wywołać kontrowersje i podzielić widownię. Jednym z takich charakterystycznych, odważnych tytułów jest najnowsza biografia Marilyn Monroe od platformy Netflix. Oto Blondynka.

Reżyserem filmu jest Andrew Dominik, Nowozelandczyk, twórca takich tytułów jak Zabić, jak to łatwo powiedzieć czy Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda. Jego najnowsze dzieło powstało w oparciu o książkę pod tym samym tytułem autorstwa Joyce Carol Oates. W bardzo oryginalny i bezkompromisowy sposób zanurza się w pełnym tragedii życiu Normy Jeane, która tworzy stopniowo pochłaniającą ją postać Marilyn Monroe.

Blondynka, czyli przerażający scenariusz życia Marilyn

Już pierwsza scena filmu, choć nie jedyna, wywarła na mnie ogromne wrażenie. Wręcz mną wstrząsnęła! Obserwowanie jak niespełna rozumu, chaotyczna, najpewniej cierpiąca na jakieś zaburzenia psychiczne matka i jej córka wjeżdżają w ogień. A następnie słuchanie, że wszystko co złe to wina tej małej dziewczynki i gdyby się nie urodziła, to ukochany matki by z nią został. Już po tych pierwszych kilkunastu minutach zdajemy sobie sprawę, że takie traumatyczne przeżycia musiały odbić się na małej Normie. Pytanie brzmi jak?

Reżyser powoli i spokojnie buduje narrację, przybliżając nam kolejne etapy życia Normy Jeane. Mamy wzloty i upadki, ale to te ostatnie zapadają nam w pamięć. Widzimy jak ta naznaczona tragedią dzieciństwa kobieta musi się wypiąć by dostać pracę w wytwórni filmowej. Widzimy jak jej ambicje zostają zmieszane z błotem. Ostatecznie jedynym wyjściem dla bohaterki okazuje się być Marilyn, która z czasem wręcz ją zastępuje.

Blondynka to przede wszystkim fantastyczna główna rola Any de Armas. Ani przez chwilę nie myślałem, że oglądam aktorkę, wcielającą się w kultową postać branży filmowej. Dla mnie to od początku, aż do samego końca była Norma Jean i Marilyn. Fakt, że wygląda niemal identycznie jak Monroe, ma jej gesty o ruchy, to jedno. Na mnie najbardziej oddziaływała jednak emocjonalna energia wytwarzana przez Kubankę. Współczujemy jej postaci, kibicujemy jej, a momentami wściekamy się, że wciąż popełnia ten sam błąd.

Na ekranie pojawiają się również inne postaci, choć nie zapamiętają w pamięć aż tak bardzo. W końcu wszystko kręci się wokół Marilyn. W obsadzie są jednak znane nazwiska takie jak Bobby Cannavale, Adrien Brody, Julianne Nicholson, która brawurowo zagrała matkę bohaterki, czy Toby Huss. Wszystkie elementy świetnie ze sobą współgrają, pamiętając na kogo ma być zwrócony blask reflektorów.

Podsumowanie

Blondynka to film specyficzny. Trwa ponad dwie i pół godziny. Sceny kolorowe przeplatają się z czarno-białymi, tworząc niezwykła mozaikę życia tytułowej bohaterki. Większość przedstawionych tu scen jest bardzo mocna, czasami wręcz obrazoburcza. Jednakże, doskonale obrazują one uprzedmiotowienie bohaterki. Choć widzimy jak rozwijają się jej kolejne związki i w każdym z nich dostrzegamy jakieś uczucie, to tak naprawdę Norma nie może na nikogo liczyć. Najbardziej bolesne i uderzające jest zakończenie filmu, gdy widzimy samotną, nagą bohaterkę, z której uchodzi dusza.

Od pierwszej do ostatniej minuty oglądałem film wciśnięty w fotel. Dawno nie widziałem tak świetnej damskiej roli. Dawno nie widziałem tak oryginalnie przedstawionej historii. Blondynka, to świetny, poruszający dramat, przypominający nam o mrocznej stronie ludzkiego życia, a przede wszystkim sławy. W kilku kategoriach jest to dla mnie zdecydowany faworyt przyszłorocznych Oscarów.

Zdjęcie: Netflix

Leave a Reply

%d bloggers like this: